EN

Z widokiem na przyszłość

Architektura
Co może grupka nieznanych szerzej młodych architektów z Polski? Sporo! Na przykład zdobyć pierwszą nagrodę w prestiżowym, międzynarodowym konkursie „eVolo Skyscraper Competition”. O niespodziewanym sukcesie, odwadze w planowaniu i przyszłości wysokościowców opowiada Jakub Pudo z kolektywu architektonicznego BOMP



„Eurobuild CEE”: Czym inspirowaliście się Państwo, projektując „Essence”?

Jakub Pudo, architekt: Na samym początku ideą dla projektu był „Tajemniczy Ogród”. Najpierw korespondowaliśmy ze sobą i wymienialiśmy się luźnymi myślami na temat tego pomysłu. Wielkość samego budynku i sposób organizacji przestrzeni w środku wynikały z samego odbioru odśrodkowego budynku, tzn. staraliśmy się mniej więcej zwizualizować, jak duży to musiałby być budynek, żeby dało się tam spędzić kilka dni – przemaszerować z plecakiem i namiotem przez kilka krajobrazowych poziomów, zatrzymując się na nich – i faktycznie odciąć się od rzeczywistości. Wymyślaliśmy sobie różne scenariusze: jak użytkownik mógłby się zachować, co mógłby robić w takich przestrzeniach, jakich wrażeń mógłby się spodziewać. Bryła budynku jest wynikową tego, co wydarzyło się w środku na poziomie projektowym. Kwestia tych wszystkich poziomów jeden nad drugim i kwestia połączenia ich w taki sposób, aby się w miarę mogły przenikać.

Czy taki wieżowiec-park miałby szansę gdziekolwiek zaistnieć?

Taki projekt – ogólnodostępny, bez funkcji komercyjnych – byłby w realizacji prawdopodobnie bardzo drogi i bardzo energochłonny. Oglądany przez pryzmat tego, jak postrzegamy dysponowanie przestrzenią miejską wydaje się nierealny, ale o to właśnie chodziło w całym konkursie – aby poszerzyć sposób myślenia.

Trend, który obserwujemy obecnie w miastach to raczej otwieranie się na otoczenie, integracja budynków z przestrzenią publiczną. Skąd pomysł stworzenia parku w zamkniętym budynku?

Mieliśmy wizję obiektu, który miałby możliwość kontrolowania warunków klimatycznych, stąd wydzielenie takiego ogrodu w formie zamkniętej. Jednocześnie półprzeźroczysta powłoka, która jest na zewnątrz miała na celu sprawić, że użytkownik będzie widział zmiany dnia i nocy, ale nie będzie postrzegał tak mocno otoczenia. Jest takie angielskie określenie „suspended disbelief” – to uczucie, którego powinien doznać uczestnik spektaklu w teatrze, który wchodzi w przedstawienie na tyle głęboko, że przestaje postrzegać teatr jako teatr. Fabuła tak go wciąga, że wsiąka w nią całkowicie. Chcieliśmy uzyskać coś podobnego – wchodząc do środka, użytkownik miał zanurzać się w przyrodę i w to przeżycie natychmiastowo. I na tyle mocno, aby przestał dostrzegać miasto. Jednocześnie chcieliśmy też, aby z zewnątrz obiekt nie wyglądał tak wrogo, żeby trochę zdradzał, co się dzieje w środku, a zieleń w pewien sposób prześwitywała przez fasadę.

Google w swoim nowym kampusie w kalifornijskim Mountain View ma zastosować innowacyjne, niemal całkowicie transparentne fasady regulujące temperaturę w sposób naturalny. Powrót do termicznych korzeni to trend, który będziemy coraz częściej widzieć w budynkach?

Są dwa radykalnie odmienne spojrzenia na ten temat. Z jednej strony rzeczywiście są takie obiekty, w których fakt, że w łatwy sposób możemy kontrolować warunki klimatyczne jest nieodzowną oczywistością. Z drugiej strony są podejmowane próby przez różnych projektantów, aby sama architektura zapewniła takie warunki klimatyczne w środku, które gwarantują duży komfort użytkowania przestrzeni. Całkiem niedawno powstał w Kalifornii wieżowiec, którego infrastruktura odpowiedzialna za klimatyzację pomieszczeń jest bardzo ograniczona. Obiekt jest tak uformowany architektonicznie – otwiera się na takie strony świata i ma zapewnione takie wietrzenie, że nie wymaga energochłonnej infrastruktury, aby zapewnić komfort w środku. Nie dotarłem co prawda jeszcze do wrażeń osób, które z tego osobiście korzystają. Ale to ciekawy pomysł, że ktoś w świecie zdominowanym przez technologiczne rozwiązania i możliwości, w wysoko rozwiniętym kraju podejmuje działania mające na celu ograniczenie dominacji infrastruktury nad obiektami, nad architekturą.

Jak Pan ocenia wysyp wysokościowców w Polsce w ostatnich latach? Jest się czym pochwalić?

Mówimy o obiektach, które powstały w ciągu ostatniej dekady, albo dopiero powstają, i znamy je głównie z wizualizacji – strasznie trudno wyrobić sobie zdanie na ten temat. Podobnie jak na temat czegokolwiek, co powstaje w czasach powszechnej optymalizacji, cięcia kosztów, olbrzymich trudności prawnych. Bardzo trudno ocenić mi jakiś obiekt czy krótko skwitować jakiś projekt, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak wielkim przedsięwzięciem jest realizacja czegoś tak ogromnego w takiej rzeczywistości.

Dlaczego polscy architekci wciąż tak rzadko biorą udział w największych projektach realizowanych w kraju?

To jest biznes. Jeżeli jakaś korporacja czy instytucja chce postawić w centrum miasta wieżowiec, to myśląc kategoriami ryzyka prawdopodobnie zgłosi się do kogoś, kto ma doświadczenie w tego typu realizacjach. W małym stopniu odnosi się to do firm polskich, które na lokalnym rynku miały małe możliwości rozwinięcia skrzydeł. Ale jednocześnie w wielu przypadkach dochodzi przecież do współpracy, gdzie jedną stroną – architektoniczną, projektową – jest firma architektoniczna, natomiast stroną prawną zajmują się lokalni architekci, którzy znają realia, procedury prawne itd. Dla kogoś, kto inwestuje pieniądze w tego typu obiekt jest to na pewno bardziej bezpieczne rozwiązanie.

Jest szansa, że to się zmieni? I młodzi zdolni zaczną mieć wreszcie większy udział w rozwoju architektury w Polsce?

Na tym etapie trudno powiedzieć o jakimkolwiek kierunku, w którym to może pójść. Z jednej strony widzę aktywistów, którzy odrzucili pracę w dużych firmach projektowych, robią coś bardzo lokalnie, np. podejmują współpracę z mieszkańcami terenów zdegradowanych. Inni przywiązują większą wagę do edukacji i prowadzą zajęcia w szkołach średnich. Są architekci, którzy próbują znaleźć jakąś niszę dla siebie w temacie nierówności społecznych. Pomimo, że to jedna branża – jest dużo podejść do sposobu uprawiania tego zawodu. To wynika z oczekiwań rynku. Oceniając go, mamy do czynienia z olbrzymią różnorodnością. Jedni reprezentują stronę bardziej technokratyczną – poszukują nowoczesności, wyścigu na najwyższe i najbardziej spektakularne obiekty, albo usiłują osiągnąć efekt Bilbao na jakąś lokalną albo kontynentalną skalę. Drugi biegun to ci, którzy skupiają się na ogólnodostępnej mieszkaniówce, na projektach dla ludzi np. niezamożnych lub grup wykluczonych. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, jak będą wyglądać polskie miasta za 30 lat, byłby problem – zależy, która ze stron weźmie górę. Jeśli przeważy ta technokratyczna, to wydaje mi się, że będziemy mieć do czynienia z potwornym rozwarstwieniem społecznym. Jeżeli ta druga, to być może te miasta nie będą takie spektakularne, ale za to wszyscy będą czuli się w nich lepiej.

To chyba byłby żmudny proces…

Jest taka niezwykle inspirująca postać duńskiego architekta – Jana Gehla, autora książki „Życie między budynkami”. Podejmuje się on działań na dużą skalę w przestrzeni miejskiej – jest np. w stanie przeprojektować duży trakt miejski albo wyłączyć jakąś dużą ulicę z ruchu kołowego i wprowadzić tam pieszych i rowerzystów, jak to miało miejsce w przypadku Nowego Jorku. Współpracuje z lokalnymi aktywistami, ale także z władzami miasta – bo to wszystko odbywa się za zgodą lokalnych władz – i realizuje pomysły, które na dzień dzisiejszy są trochę nieco wywrotowe. Jeśli wyobrazimy sobie miasto, które ma się rozwijać, to myślimy o inwestycjach, które pochłaniają gigantyczne kwoty na infrastrukturę, drogi. I nagle pojawia się ktoś, kto proponuje zrobić coś zupełnie innego, tak jakbyśmy mieli się zupełnie cofnąć w czasie. I to po cichu się sprawdza.

Wracając do Państwa wygranej, jakie rady macie Państwo dla próbujących swoich sił w konkursie eVolo?

Wśród projektów, które do tej pory wygrywały i dominują w tym konkursie, przeważają takie, w których wykazano się wręcz gigantyczną znajomością współczesnych narzędzi projektanta. Szczerze mówiąc – chyba nikt z nas nie przypuszczał, że coś tam zwojujemy, w naszym projekcie jest np. bardzo mało wykorzystania dużej mocy obliczeniowej komputerów. Architektury parametrycznej nie używaliśmy prawie w ogóle. Dlatego wydawało nam się, że ten temat przepadnie. Byliśmy zszokowani, że się udało. W jury zasiadało osiem osób pochodzących z bardzo różnych części świata, prowadzących bardzo różne praktyki projektowe na co dzień, więc tak naprawdę to są różne gusta, różne podejścia. Wydaje mi się też, że mieliśmy dużo szczęścia. W tym przypadku sam pomysł był nośny. Jakąś podpowiedzią mogłoby być skoncentrowanie się na jednym pomyśle i konsekwencja w jego rozwijaniu przez cały projekt od początku: od idei do rysunków i projektu. U nas tak to wyglądało. Na początku był Tajemniczy Ogród, a reszta została dobudowana: kwestia ustawienia poziomów jeden nad drugim miała mieć odzwierciedlenie w jakimś szlaku turystycznym, czy szlaku dookoła świata.

Często zdarza się Państwu startować w międzynarodowych konkursach?

Jeśli trafia się ciekawy temat i jest trochę czasu, żeby przysiąść przy nim, to się za niego zabieramy. W codziennej rutynie terminy są krótkie i miejsca na poszukiwanie mniej konwencjonalnych rozwiązań jest mało. A tu jedyne co tak naprawdę ryzykujemy to swój czas i opłata za rejestrację.

Jakie korzyści przynosi takie zwycięstwo na arenie międzynarodowej?

Po ogłoszeniu wyników [przyp. red. w kwietniu 2015] właściwie do dziś jeszcze otrzymujemy maile z różnych stron świata. To, co wydarzyło się po ogłoszeniu wyników to jest druga część tego konkursu, tylko trochę inna. Ciekawe jest to, że sama idea wyszła poza branżę architektoniczną i spotkała się z odzewem ze strony środowisk zorientowanych na ekologię i środowisko. Oprócz tego nawiązaliśmy rozmowy z magazynami popularnonaukowymi. Przyznam, że wiele z pytań, które pojawiły się w tym czasie zmusiło nas do przedefiniowania tego, co zrobiliśmy w samym konkursie. Fajnie, że można było spojrzeć na to wszystko z trochę innej perspektywy niż tylko od strony zaplecza, które znaliśmy. Od czasu eVolo wzięliśmy udział jeszcze w dwóch konkursach, na wyniki których czekamy.





W małym ciele wielki duch

BOMP to grupa czwórki polskich architektów, w skład której wchodzą Ewa Odyjas, Agnieszka Morga, Konrad Basan i Jakub Pudo. Wszyscy są absolwentami Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W 2013 roku BOMP zajął drugie miejsce (ex-aequo) w 12. edycji konkursu Europan. Kolektyw zdobył też pierwsze miejsce w ostatniej edycji międzynarodowego konkursu „eVolo Skyscraper Competition” za projekt wieżowca-ogrodu miejskiego z 11 różnymi strefami krajobrazowymi – „Essence”. W konkursie, który skierowany jest do architektów, inżynierów i projektantów z całego świata nagradzane są pomysły, które najlepiej redefiniują współczesne drapacze chmur przy uwzględnieniu nowych technologii, materiałów, programów, estetyki oraz sposobu zagospodarowania przestrzeni. Jury bierze też pod uwagę zależności pomiędzy wysokościowcem a środowiskiem naturalnym, lokalną społecznością, oraz całym miastem. Na co dzień Agnieszka Morga, Konrad Basan i Jakub Pudo zawodowo związani są z pracownią Medusa Group. Ewa Odyjas robi aktualnie doktorat na Politechnice Śląskiej.

Kategorie