EN

Pamiętajcie o fizyce!

Zagięta strona
Nieżyjący już, niestety, rosyjski pisarz i dziennikarz, Michaił Zadornow, wszedł do panteonu satyry dzięki pewnemu monologowi, który wygłaszał często podczas swoich występów estradowych u schyłku epoki socjalistycznej. Dla branży budowlanej to pozycja obowiązkowa

Inspiracją tej humoreski stał się list czytelnika, w którym opisuje on Zadornowowi swoje perypetie związane z kradzieżą cegieł, jaką próbował przeprowadzić na pustej budowie. Ta mrożąca krew w żyłach opowieść szła mniej więcej tak: Otóż czytelnik ów zamarzył sobie przybudówkę przy swoim domu. W szkole nie był najlepszy z przedmiotów technicznych ani ścisłych, jednak postanowił wznieść konstrukcję własnymi rękami. Dobudówka miała być murowana, więc trzeba było zdobyć cegły. Ale po co je kupować, skoro obok domu jest teren budowy? Piękne, nowe, bezpańskie cegły w odpowiedniej liczbie leżały sobie na szóstym piętrze budowanego od dziesięciu lat bloku. Szczęśliwe zrządzenie losu, jednak po co biegać w tę i z powrotem po schodach z takim ładunkiem? Od czego słynna, słowiańska pomysłowość? Budowlańcy wciągali te cegły na górę, używając genialnego w swojej prostocie (choć niespotykanego pod inną szerokością geograficzną) urządzenia składającego się z drewnianej beczki i przywiązanej do niej liny. Drugi koniec sznura był przeciągnięty przez bloczek na szóstym piętrze. Po skończonej pracy murarze wciągali beczkę na górę (oczywiście po to, żeby ktoś jej nie ukradł), a dolny koniec liny przywiązywali do betoniarki.

Pomysłowy czytelnik wszedł na szóste piętro i napełnił beczkę cegłami, oczywiście po brzegi. Zszedł na dół, omotał wokół swojej ręki linę, a potem odwiązał jej koniec od betoniarki. Cóż… Beczka była o wiele cięższa od mężczyzny, a ten – jak już wspomnieliśmy – był na bakier z fizyką, zatem ku swemu zdumieniu wystartował w górę jak rakieta. Na wysokości trzeciego piętra, podziwiając z wytrzeszczonymi oczami urokliwą panoramą okolicy, amator darmowych cegieł zauważył, że leci mu na spotkanie beczka. Bo niby gdzie miała się podziać? Przecież przemieszczali się wzdłuż tej samej osi. Na szczęście w ostatniej chwili zdążył się uchylić, pół tony cegieł minęło go ze złowrogim świstem, a łowca cegieł bezpiecznie wyhamował tuż przed krążkiem na wysokości szóstego piętra.

„Nareszcie koniec” – pomyślał z ulgą, gdy osiągnął kres podróży, i nawet przeżegnał się lewą (tą wolną) ręką. W tym samym momencie dobiegł go z dołu głuche stęknięcie. To beczka rąbnęła o ziemię. Rąbnęła tak porządnie, że odpadło z niej dno, a cegły się wysypały. W tejże sekundzie człowiek stał się znacznie cięższy niż pusta beczka, więc – znów ta nieubłagana fizyka – tym razem on runął w dół. A przelatując obok trzeciego piętra znów „przybił piątkę” z beczką. Niestety, tym razem dosłownie, bo nie uniknął zderzenia, więc już nawet nie zarejestrował momentu, gdy zwalił się bez czucia na te swoje wymarzone cegły. Ale pierwszą myślą, która po odzyskaniu przytomności mu zaświtała, było: „Kto mi omotał tę linę wokół ręki?!” No to ją odwiązał. I wtedy… z góry... ze złowrogim, narastającym grzechotem... runęły na niego resztki beczki.

Dlaczego przypominam tę ramotkę z lat 80.? Ano dlatego, że stanowi świetną metaforę do niektórych działań osób i instytucji nam współczesnych, które na dość rozpaczliwe i kuriozalne czasem sposoby próbują radzić sobie z problemami rynku budowlanego. Pamiętajcie o fizyce! ν

Kategorie