Ustawa w trzy kwadranse
Steven Shone, partner zarządzający firmy prawniczej CMS Cameron McKenna, jedyny prawnik zajmujący się polskim rynkiem nieruchomości oceniony w "European Legal 500" jako ,wysoce polecany", praktykuje w naszym kraju od 1992 roku.
Steven Shone, uważany za jednego z najlepszych w Polsce
specjalistów zajmujących się nieruchomościami i prawem budowlanym, pracuje
w naszym kraju od 10 lat.
Powodem przyjazdu Stevena Shone'a do Polski było załamanie rynku nieruchomości
w Wielkiej Brytanii. Zamiarem prawnika było reprezentowanie lokalnych władz,
nie zaś prywatnych inwestorów. Życie potoczyło się jednak inaczej:
- Widzieliśmy ogromne możliwości rewitalizacji terenów miejskich - mówi S.
Shone. - Lecz spośród setek zleceń, które otrzymaliśmy od tego czasu tylko
trzy pochodziły od lokalnych władz.
Podobnie jak prawnicy z konkurencyjnych firm, Shone pracuje teraz przede
wszystkim dla firm prywatnych.
Sztuczny rynek
Shone twierdzi, że rynek nieruchomości w Warszawie był
od samego początku sztuczny.
- Mamy do czynienia ze skoncentrowaną strukturą własności nieruchomości -
mówi Shone. - Za dużo nieruchomości znajduje się w rękach niewielkiej grupy
właścicieli. Gminy dozują podaż udostępniając rynkowi nieruchomości w kontrolowany
sposób, próbują nadal mieć zasadniczy wpływ na to co się potem z nimi dzieje.
Uprawnienia wynikające z ustaw dotyczących planowania przestrzennego powinny
wystarczać by zapewnić prawidłowy rozwój miasta. Sektor nieruchomości rozwinąłby
się szybciej, gdyby grunty były dostępne na wolnym rynku od osób prywatnych.
Czy nie doprowadziłoby to do przedwczesnego rozpoczęcia zbyt wielu projektów
na niedojrzałym rynku? - Cykle i tak w końcu same się regulują - wyjaśnia
Shone, który czuje na barkach ciężar odpowiedzialności za postępowanie gmin
przy zbywaniu nieruchomości. - Jest w tym trochę mojej winy, ponieważ w pierwszej
fazie budowy Atrium (projekt biurowy firmy Skanska przy al. Jana Pawła w
centrum Warszawy - red.) mój zespół (reprezentujący gminę - red.) przyczynił
się do opracowania i wdrożenia koncepcji wnoszenia aportem nieruchomości
w zamian za udziały w projekcie, zamiast sprzedaży ich deweloperowi. Gminom
podobał się taki system, ponieważ potrzebowały dochodów. Wykorzystując własne
zasoby gruntów mogły finansować swoje zobowiązania społeczne i polityczne.
To, jego zdaniem, doprowadziło do powstania interesującej sytuacji na rynku.
- Cynicznie można powiedzieć: władze lokalne, będące współwłaścicielem obiektu,
zainteresowane są tym, by projekt okazał się zyskowny i osiągał najwyższe
czynsze. Czy zatem sprzedadzą konkurencji działkę po drugiej stronie ulicy?
- zauważa retorycznie Shone. - Gdy teraz wspominam tą sytuację, to myślę,
że była to mała katastrofa. Takie postępowanie na pewne transakcje i rozwój
rynku, ale na sztucznych zasadach.
Użytkowanie wieczyste - komunistyczny wynalazek
Zdaniem Stevena Shone'a najdziwniejszą sprawą w ciągu
ostatnich 10 lat było mnożenie przypadków użytkowania wieczystego: - Z punktu
widzenia dewelopera i inwestora nie ma w tym nic złego - mówi. - Mają 99-letnie
prawo do nieruchomości w zamian za, teoretycznie, 25 procent jej wartocści
i 3 procent płacone co roku. Na początku często udawało się, niesłusznie
zresztą, obarczyć najemców owymi 3-procentowymi kosztami opłat za użytkowanie
wieczyste. Funkcjonalny sens tego prawa to nic innego, jak długoterminowy
najem gruntu, co z punktu widzenia inwestora brzmi nieĽle. Jednak z perspektywy
gminy jest to kiepska inwestycja. Władze lokalne przekształcają bowiem aktywa
warte na wolnym rynku miliony dolarów w coś, co można jedynie sprzedać użytkownikowi.
Dla mnie jest to zdeprecjonowanie wartości kapitału, ponieważ prawo własności
nieruchomości obciążonej użytkowaniem wieczystym jest niezbywalne. A jaka
jest wartość aktywów, których nie można sprzedać?
Shone uważa, że ten sposób wykorzystywania instytucji użytkowania wieczystego
to krok gmin, ,które chciały zachować kontrolę": - Ta forma prawna nie została
stworzona po to, by lokalne władze mogły tworzyć portfele inwestycyjne. Był
to wynalazek komunistyczny, który miał umożliwić rządowi komercyjne wykorzystanie
gruntów bez przyznania, że nieruchomość tak naprawdę przechodzi do sektora
prywatnego - wyjaśnia S. Shone i podaje przykład hotelu Sheraton, gdzie gmina
sprzedała prawo własności austriackiemu deweloperowi, firmie Warimpex Finanz-
und Beteiligungs A.G.: - Nie ma powodów, dla których władze nie mogłyby sprzedać
prawa własności do innych nieruchomości - twierdzi nasz rozmówca. - Gdyby
lokalne władze tak czyniły i inwestowały zyski ze sprzedaży nieruchomości
w papiery wartościowe, lepiej by na tym wyszły bez zakłócania funkcjonowania
rynku nieruchomości.
Według Shone'a presję na gminy, by sprzedawały prawa własności użytkownikom
wieczystym, mogą wywrzeć niemieckie fundusze inwestycyjne - one bowiem kupują
nieruchomości wyłącznie na własność.
Desant inwestorów
Zdaniem Stevena Shone'a największą zmianą na rynku ostatnich
10 lat było niedawne pojawienie się inwestorów instytucjonalnych. Wymusza
ono zwiększenie profesjonalizmu prowadzonych nieraz byle jak inwestycji budowlanych
i procesów wynajmu. Rozwój rynku inwestycyjnego jest spowalniany przez brak
odpowiednich produktów, ale to nie jedyny powód.
Shone uważa bowiem, że chociaż wiele budynków jest dla inwestorów interesujących
z technicznego punktu widzenia, to ich wielką wadą są Ľle przygotowane umowy
najmu: - Prawnicy działający na tym rynku po prostu nie uważali, że umowy
najmu były istotne - podkreśla Shone. - Kluczem do inwestowania na rynku
nieruchomości jest porównanie dochodu z nieruchomości z zyskiem z obligacji
lub rządowych papierów wartościowych. Kupuje się strumień dochódu pochodzący
z umów najmu i trzeba wiedzieć, jaki on jest naprawdę. Jeżeli kupimy budynek,
w przypadku którego koszty są zmienne, nie wiadomo, jaki będzie dochód netto.
Dlatego opracowano system najmu, zwany najmem instytucjonalnym (triple net
lease) w którym wszystkie koszty są odprowadzane w formie opłat eksploatacyjnych.
Ponieważ wiele polskich umów najmu, jest Ľle opracowanych, inwestorzy często
wymagają ich renegocjacji, zanim zdecydują się na zakup budynku.
Niejasna sytuacja ze zwrotem mienia Shone uważa, że brak
przepisów dotyczących zwrotu mienia to ciągłe zmartwienie inwestorów: - Nieistotne
jest, jak problem zostanie rozwiązany - mówi. - Inwestorzy najbardziej boją
się niepewności, a dopóki Sejm nie uchwali przepisów, istnieje teoretyczne
zagrożenie, że może uchwalić głupią ustawę.
Jakie rozwiązanie byłoby zatem najlepsze? - Trzeba określić zasady rekompensowania
wywłaszczonych właścicieli nieruchomości. Następnie należy wyznaczyć 6-miesięczny
lub roczny okres na zgłaszanie roszczeń. Wszelkie roszczenia nie zgłoszone
w tym czasie automatycznie wygasałyby. W ten sposób panująca na rynku niepewność
zostałaby wyeliminowana. Pomysł wprowadzenia elektronicznych ksiąg wieczystych
Shone kwituje: ,próbują latać zanim nauczą się chodzić". Przyznaje jednak,
że z pewnością byłby to dobry pomysł, gdyby znalazły się na to środki. -
Z mojego punktu widzenia istniałyby prostsze reformy służące poprawie systemu
rejestracji własności gruntów, które nie wymagałyby aż takich nakładów.
Steven Shone jako przykład podaje okres przejściowy dla nabywcy lub wierzyciela
hipotecznego zanim informacje o prawach lub obciążeniach zostaną zarejestrowane:
- Tak jak w Anglii, nabywca lub osoba wnosząca o ustanowienie hipoteki, powinna
móc poprosić o 'okres ochronny', w którym księga wieczysta byłaby ,zamrożona".
W tym czasie nikt nie mógłby dokonywać zmian w księdze, aż do momentu zarejestrowania
chronionej transakcji. Projekt takiej ustawy byłbym w stanie przygotować
w ciągu 45 minut.