EN

Stalinowskie siostry wiecznie żywe!

Sowiecki barok wschodnich wieżowców do dziś zapiera dech w piersiach, choć z różnych powodów:

z zachwytu, zdziwienia, ale też z niedowierzania i obrzydzenia. Budynki te są już na liście zabytków, ale ich lokatorzy nadal je cenią. Głównie ze względu na doskonałą lokalizację i – mimo wszystko – prestiż

Emil Górecki

Pomysł pojawił się jeszcze przed II wojną światową, ale budowa ruszyła dopiero po jej zakończeniu. Aktywnie wspierał go sam towarzysz Stalin. Dlatego już we wrześniu 1947 roku gotowy był dekret o „wysotkach” i wytyczone zostały działki pod ich budowę. Projektowanie powierzono architektom młodej generacji, takim jak Lew Rudniew. Cel udało się osiągnąć. Dziś Moskwa jest miastem o największej na świecie liczbie wieżowców. Jest ich tu aż 1777!

Wielki kraj, wielkie urzędy

Jeden z najważniejszych stalinowskich drapaczy chmur jest siedzibą Uniwersytetu im. Łomonosowa. Zbudowany w latach 1949-53 jest życiowym dziełem Rudniewa i jego zespołu. Przez lata był to najwyższy budynek Moskwy – ma 235 m. Cetralny korpus wieżowca liczy 36 pięter. Kompleks jest w całości zajęty przez uniwersytet: znajdują się tu niemal wszystkie wydziały, administracja, muzeum, biblioteka, akademik i mieszkania dla pracowników. Ma on własną infrastrukturę: kino, pocztę, sklepy, przychodnię i inne niezbędne usługi.

Najbardziej znany moskiewski posowiecki moloch to siedziba Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ten budynek jest już niższy: ma 27 kondygnacji naziemnych i 172 m wysokości. Znajduje się blisko centrum miasta. Natomiast Ministerstwo Transportu znajduje się w podobnym, ale znacznie niższym, 133-metrowym, budynku Krasnyje Worota. Jest on połączony podziemnymi korytarzami ze stacją metra o tej samej nazwie. Centralną jego bryłę zajmują różne firmy i intytucje, jak choćby budowlana Korporacja Transstroj, firma ubezpieczeniowa Gefest, a ponadto – przedszkole i restauracje. Dwa boczne korpusy mieszczą około 270 mieszkań. Budynek ma przyjemny, jasny kolor, ponieważ w 2000 roku został poddany gruntownemu czyszczeniu.

Hotele z historycznym bagażem

Jedna z moskiewskich „wysotek” jest najwyższym w Europie hotelem i nosi nazwę Ukraina. Ma 198 m wysokości, a na 34 piętrach mieści się ponad 1,6 tys. łóżek. Hotel Ukraina zaczął przyjmować gości w 1957 roku.  Od marca 2007 roku hotel jest zamknięty, trwa remont. Jesienią, w trakcie jego przeprowadzania, zawaliła się jedna z bocznych wieżyczek budynku. Właścicielem obiektu jest spółka Gostinica Ukraina (ѓостиница “краина). Kilka tygodni temu prokuratura i służyby imigracyjne oraz służby bezpieczeństwa pracy nałożyły na nią karę 30 tys. rubli (nieco ponad 800 euro) za zatrudnianie przy robotach remontowych obcokrajowców bez pozwolenia na pracę na terenie Rosji oraz za nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa.

Hotel Leningradskaja jest relatywnie mały: tylko 136 m wysokości (26 kondygnacji). Obiekt znajduje się przy placu Komsomolskim i ma chyba najskromniejszą sylwetę wśród swoich sióstr, choć standard pokojów nie potwierdza tego wrażenia. Przepych hotelu oburzał samego Nikitę Chruszczowa: – W miejsce tych 354 pokojów mogłoby powstać tysiąc innych. Tylko 22 proc. powierzchni wnętrz jest wykorzystane, a koszt utrzymania jednego łóżka jest o połowę wyższy niż w hotelu Moskwa – grzmiał w swoim dekrecie z 1955 roku. I rzeczywiscie: złote żyrandole, podłogi z drewna czereśniowego, filary z czarnego granitu... Jeśli dołożyć do tego doskonałą lokalizację, to nie ma się co dziwić, że właśnie ten budynek wybrała sobie rodzina Hiltonów, by otworzyć w nim swój pięciogwiazdkowy hotel z 273 pokojami. Pierwsi goście mają zawitać tam już w lipcu 2008 roku. Budynek ma 25 tys. mkw. powierzchni i należy w 30 proc. do miasta, a w 70 proc. do operatora hotelowego Sadko Hotel (‘адко-отель).

Mieszkanie dla komunisty

Sylwetka wieżowca Kotelniczeskaja Nabiereżnaja jest absolutną odwrotnością hotelu Leningradskaja. Szeroki u podstaw, złożony z dostawianych do siebie wieżyczek miał w zamyśle tworzyć pseudogotycką koronę z mieszkaniami dla najbardziej zasłużonych. Budowę zakończono w 1952 roku. Główna wieża ma 176 m wysokości i 32 kondygnacje. Zamieszkali tam m.in. radziecka balerina Galina Uljanowa, znany aktor i dyrektor Teatru na Tagance Jurij Liubimow, aktorka komediowa Farina Ranewskaja czy poeta
i pisarz Andriej Wozniesienski. Podobny do niego jest także mieszkaniowy budynek przy placu Kudryskaja. Główna jego część ma 156 m i 24 piętra, a całość mieści 450 mieszkań. Tu także mogli mieszkać tylko zasłużeni, najczęściej związani z radzieckim establishmentem. Dziś budynki, jako pomniki historii, należą do państwa, a poszczególne mieszkania, o ile zostały wykupione – do ich mieszkańców.

– Plotka głosi, że budynek przy placu Kudryskaja ma tyle samo głębokości, co wysokości. Faktem
jest, że mieszkania są tu nawet dwa razy droższe niż w podobnej lokalizacji w nowych wieżowcach. Obiekt jest chroniony, ma świetne położenie i należy do najbardziej prestiżowych w mieście. A najważniejsze, że widok z wyższych pięter jest fantastyczny – mówi Maria Skalkina, mieszkanka wieżowca
i menedżer ds. PR firmy Cushman & Wakefield Stiles & Riabokobylko.

Sióstr miało być osiem. Ostatnią, nazwaną Pałacem Rad, planowano przeznaczyć na siedzibę parlamentu i postawić na miejscu pięknej cerkwi Chrystusa Zbawiciela, którą sowieci wysadzili w powietrze w latach 30. Do konkursu na projekt stanął sam Le Corbusier. Jego projekt, choć niewątpliwie najlepszy, nie został przyjęty przez specyficznego inwestora. Wygrał ciężki gmach Borisa Iofana, wieża uwieńczona 80-metrową statuą Lenina. Budynek nigdy nie powstał. Od planu odstąpiono i na tym miejscu zbudowano basen. W latach 90. odbudowano świątynię, która dziś jest przez Rosjan nazywana „cerkwią na basenie”.

Zagraniczne kuzynki

Stalinowskie wieżowce miały być widocznym znakiem, że wielki radziecki brat czuwa. Postanowiono więc „wyeksportować” ten typ drapaczy chmur poza Republikę Rad. Od 1952 do 1956 roku trwała budowa wieżowca Combinatul Poligrafic Casa Scînteii (Kombinatu Poligraficznego partyjnego dziennika „Scînteia”) w stolicy Rumunii – Bukareszcie. Tu, pod czujnym okiem partii, powstawać miały wszystkie stołeczne dzienniki, stąd nadawać miało państwowe radio. Budynek o wysokości 91,6 m (104 m z anteną telewizyjną) zaprojektował Horia Maicu. Ma 32 tys. mkw. powierzchni. Jego przeznaczenie nie zmieniło się do dziś. Zmieniła się tylko nazwa – na Casa Presei Libere – Dom Wolnej Prasy. Sprzed wejścia zniknął pomnik Lenina. – To świetne miejsce na redakcję, dlatego najemcami są tu niemal wyłącznie wydawcy i firmy przemysłu mediowego. Oprócz nich część powierzchni zajmują władze miejskie
i giełda papierów wartościowych. Budynek ma świetną lokalizację, ale jego stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. Najemcy muszą samodzielnie remontować swoje biura. Za to nie jest drogi. Płacimy około 3 euro za 1 mkw.
– mówi Sorin Kosz, wydawca gazety „Gandul”, której siedziba mieści się w Domu Wolnej Prasy.

Uboga, ukraińska wersja

Kijowski Hotel Moskwa powstawał w latach 1954-61, kiedy minęły już dobre czasy dla radzieckiej architektury. „Pierwszy Architekt” Stalin zmarł, budowa ciągnęła się długo i przy notorycznie obcinanym budżecie. Budynek ostatecznie powstał, ale w okrojonym kształcie: bez wieży, iglicy i ornamentów. Do dziś mieści się w nim trzygwiazdkowy hotel, dość drogi ze względu na położenie w centrum miasta.
W 1991 roku zmieniono jego nazwę: z „Moskwa” na „Ukraina”. Wyposażenie pokoi przypomina
w najlepszym wypadku czasy poźnego Breżniewa. Najdroższy, trzypokojowy apartament dla dwóch osób kosztuje 1,8 tys. hrywien (ok. 245 euro) za dobę. Kilka pokoi jest wynajętych długoterminowo przez telewizję, ze względu na doskonały widok na centrum miasta.

Sen pijanego cukiernika

Nieco więcej szczęścia miała Warszawa, bo dostała wybudowany
z pełnym rozmachem Pałac Kultury i Nauki. Choć nosił imię Stalina, to generalissimus go nigdy nie zobaczył. Budowa zakończyła się dopiero w 1955 roku, dwa lata po jego śmierci i w trzy lata od rozpoczęcia prac. Wielu Polaków nie polubiło nowego budynku
i do dziś nazywa go „snem pijanego cukiernika”. Jest to ciągle najwyższy budynek w Polsce, choć kilku inwestorów już rzuciło mu wyzwanie i stawia wyższe wieżowce. Pałac jest jednym z dwóch zagranicznych projektów Lwa Rudniewa. Trzy lata temu, na swoje 50. urodziny, został wpisany do rejestru zabytków, co ostatecznie przekreśliło i tak nierealne pomysły zburzenia obiektu i odbudowania na tym miejscu zniszczonych przedwojennych kamienic. Dziś obiekt w całości należy do władz miasta, które zajmują najwięcej powierzchni biurowej (prawie 5,5 tys. mkw.), choć nie jest to ich główna siedziba. Pałac ma prawie 124 tys. mkw. całkowitej powierzchni: 75 tys. mkw. biurowej powierzchni najmu i 10 tys. mkw. powierzchni wystawienniczej. Znajduje się
w nim ponad 3,2 tys. pomieszczeń. Największymi lokatorami są: Polska Akademia Nauk (5,1 tys. mkw.), prywatne wyższe uczelnie: Collegium Civitas
(2,4 tys. mkw.) i Wszechnica Polska (3,4 tys. mkw.) oraz operator radiowo-telewizyjny, spółka TP EmiTel (2,7 tys. mkw.). Wysokość stawek najmu jest uzależniona od numeru kondygnacji. Dziś opłata waha się od 12 do 28 euro za 1 mkw.  – Pomieszczenia pałacu są w dobrym stanie, ale budynek nie ma klimatyzacji i nowych instalacji. Trzeba go przystosować do przepisów przeciwpożarowych. Ale ma trzy wielkie plusy: lokalizację, lokalizację i jeszcze raz lokalizację – mówi Jolanta Motylewska, zastępca dyrektora sprzedaży i marketingu PKiN.

W planach jest modernizacja największej sali widowiskowej w kraju, wchodzącej w skład obiektu, Sali Kongresowej. Projekt i przetarg na wykonawcę robót powinny być ogłoszone już w 2009 roku.

Łotewska wersja

Swój stygmat otrzymała także Ryga, stolica Łotwy. Budowany w latach 1953-56 obiekt należy jednak do najbardziej ubogich w swej kategorii: ma jedynie 108 m wysokości, skromną ornamentykę (łotewskie motywy ludowe połączone ze skrzyżowanymi sierpem i młotem) oraz proste wnętrza. Na szczęście referat Chruszczowa uniemożliwił przyozdobienie fasady gigantycznym wizerunkiem Stalina. Swoją siedzibę ma tu Łotewska Akademia Nauk.

Pogrobowcy

Zdawało się, że era „wysotek” została definitywnie zamknięta dekretem Chruszczowa z 1955 roku
„O likwidacji architektonicznego przesytu”. Jednak stalinowski klasycyzm, komunistyczny pseudogotyk, rosyjski barok – jakiej by nazwy nie użyć – wywarł silny wpływ na następców. 
W latach 2001-2005 powstał przy zaułku Czapajewskim w Moskwie apartamentowiec do złudzenia przypominający wieżowiec Kotelniczeskaja Nabiereżnaja, choć rozmachem bardzo go przewyższający. Tryumf Palace ma 57 kondygnacji (ponad 264 m wysokości – jest to najwyższy budynek mieszkalny w Europie), na których znajduje się 987 luksusowych aprtamentów o powierzchni 105-400 mkw. każdy. Jego deweloperem jest moskiewska firma DON Stroj („ЋЌ-‘трой). – Architektura Triumf Palace podtrzymuje najlepsze tradycje monumentalnego stylu stalinowskich wieżowców. Według jego architektów z biura Tromos (’ромос), taki styl najlepiej wpasowuje się w okolice prospektu Leningradzkiego z zabudową, pochodząca z lat 50.
W swoim czasie projekt „ósmego wieżowca” wzbudzał wiele kontrowersji, ale w końcu został zatwierdzony przez władze miasta i osobiście przez mera Jurija Łużkowa – mówi Jekaterina Barteniewa, menedżer ds. PR firmy DON Stroj.

Piękne czy brzydkie, po upływie 50 lat wszystkie są zabytkami. Zawsze będą obiektami zainteresowania zachodnich turystów, bo podobnej architektury nigdzie więcej spotkać nie można.
A czy najemcy zechcą mieć w nich swoje biura? Czy mieszkania będą nadal popularne? Pewnie tak, choćby ze względu na lokalizację. ν

 

Kategorie