EN

Czekoladka w podrabianym sreberku

Nomen-omen, czyli imię-znak. Nazwa każdej inwestycji szanującego się dewelopera musi zawierać jej esencję, smak i atmosferę. Nawet jeśli to wydmuszka, niedobry cukierek w ładnym sreberku

Kto może być chrzestnym ojcem lub matką centrów handlowych, kompleksów mieszkaniowych, czy biurowców, kto nadaje im imiona? Odpowiedź jest prosta: marketingowcy. Nazwy zależą od ich rozlicznych zainteresowań i różnorakiego wykształcenia. Według tych kryteriów można ich podzielić na kilka grup.
Filolodzy Na początku trzeba zaznaczyć, że żeby wymyśleć angielską nazwę dla inwestycji, nie trzeba być od razu filologiem. Anglojęzyczne nazwy to żadna osobliwość. Chodzi raczej o filologów romańskich, italianistów i iberystów. Zupełnie inaczej sprzedaje się Casa Verde (czyli Domy Zielone), niż mieszkania w biało-brązowym bloku na Mokotowie. Łatwiej przychodzi pochwalić się kolegom czy szwagrowi mieszkaniem w Patrick’s Homes, niż na osiedlu, choćby nawet w Wilanowie.
Internacjonaliści Intelektualne salta marketingowców tej kategorii najczęściej są uzasadnione. W Warszawie nie ma wieżowca, który nazywałby się po prostu wieżowcem. Za to są towersy: Orco Tower, Warsaw Trade Tower czy Crown Tower. Dlaczego? Powód jest prosty: wynajmujący to często duże międzynarodowe firmy z anglojęzycznymi pracownikami. Podobnie jest z business parkami, logistic centrami i office centrami. Zachodzę jednak w głowę, dlaczego na obrzeżach miasta pojawił się Manhattan Business Distribution Centre? Bo ani to wieżowiec, ani w śródmieściu.
Poeci Ci nie dość, że szukają nazw, których nie powstydziłby się Goethe, to jeszcze przedstawiają ich uzasadnienie. „Côte d\'Azur czyli Lazurowe Wybrzeże we Francji oraz okolice ulicy Lazurowej na warszawskim Bemowie…Co może łączyć te dwa miejsca?” Po tak prowokacyjnie postawionym pytaniu poeta na deweloperskim wikcie nie utrzymuje klienta w niepewności: „Przestrzeń, niczym na plażach Saint Tropez, radość jak po wygranej w Monte Carlo, komfort na wzór Cannes”. Już sam chciałem kupić mieszkanie w Villi L’Azur, dopóki nie uświadomiłem sobie, że jednak ulica Lazurowa na warszawskim Bemowie to nie to samo, co Saint Tropez. Nie tylko z powodu braku palm.
Romantycy Niepoprawni. Czasem więksi niż Ania z Zielonego Wzgórza. Trzeba bowiem nosić w sercu poezję, by w zwyczajnych z pozoru osiedlach dostrzec Siedlisko Konwalie, Wiślaną Osadę, Cynamonowe Osiedle, Przylądek Bielany czy Osiedle Uroczysko. Skojarzenia wszędzie. Choć nie zawsze tak ewidentne. Warszawskie osiedle Mont Blanc niby nawiązuje do pobliskiej...Górki Szczęśliwickiej (różnica wysokości – 4798 m).
Miłośnicy luksusu. Inwestycja musi być ekskluzywna i w prestiżowej lokalizacji. Nawet jeśli na takie mieszkanie stać przeciętnego nabywcę, skłonnego dojeżdżać do miasta godzinę w korku. Ważne, by taka nieruchomość była starannie monitorowana, ogrodzona, okratowana i zabezpieczona. Luksus jest luksus. Gdzie może zamieszkać szukający go klient? Na przykład w piaseczyńskich Wyspach Luksusu.
Klasycy. Klasyka jest zawsze w modzie. Wiedzą o tym ludzie z marketingu. Inspiracji szukają  u Wergiliusza, Sokratesa i Seneki Młodszego. Wpływowym myślicielom zawdzięczamy Patrię Apartamenty (Apartamenty Ojczyźniane), Wiszące Ogrody w Gdańsku (niestety niepodobne do jednego z siedmiu cudów świata – ogrodów królowej Semiramidy, choć wnioskować to można jedynie z przekazów greckiego historyka Diodora Sycylijskiego), a także Villę Rotondę, co prawda nie w Vicenzie, a przy Rakowieckiej w Warszawie.
Twardo stąpający po ziemi. Popularna grupa wymyślaczy nazw. Przepis mają sprawdzony przez lata: bierzesz nazwę dzielnicy lub ulicy i dodajesz „osiedle” (opcjonalnie „rezydencja”, jeśli blok ma w standardzie płytki na balkonie i gniazdka w ścianach). I tak mamy osiedla: Zawiszy, Jana Olbrachta, Inflancka, Świderska i jeszcze wiele innych. Dwa słowa i wiadomo co i gdzie.

Kategorie