EN

Ustawa na rybkę

Zagięta strona
Czasami, gdy brakuje pomysłu na rozwiązanie jakiegoś problemu, rzuca się coś na przysłowiową „rybkę” i obserwuje, co z tego wyniknie. Gdy kwestia dotyczy banalnych rzeczy, rybka może i chwyci. Gorzej jeżeli tak próbuje się rozwiązać nabrzmiałe przez wiele lat problemy. Mam wrażenie, że tak właśnie postąpiono z warszawską reprywatyzacją

Wokół niej narosło co najmniej tyle samo mitów, co kontrowersji i nieporozumień. Mała ustawa reprywatyzacyjna ma to zmienić. Słowo „mała” jest tu jak najbardziej na miejscu, choć „ustawa” już nie bardzo. Nowe przepisy wprowadzono bowiem jako krótką nowelizację, a ustawa kojarzy się raczej ze sporym dokumentem regulującym kompleksowo dane zagadnienie. W przypadku warszawskiej reprywatyzacji ustawodawca okazał się jednak wyznawcą minimalizmu. Nowe prawo zmieścił w zaledwie czterech artykułach. Można oczywiście powiedzieć, że nie rozmiar się liczy, ale w tym przypadku to nie zadziała. Polski parlament jest nadzwyczaj produktywny w raczeniu nas nowymi przepisami. W samym tylko 2015 roku wprowadził ich tyle, że można by nimi zadrukować prawie 30 tys. stron maszynopisu. Nowe regulacje dotyczące kwestii reprywatyzacji w Warszawie zmieścić można natomiast na dwóch stronach. Trzeba przyznać, że to i tak „sukces”. W końcu, po ponad ćwierć wieku od transformacji, ustawodawca raczył podjąć temat. Można by zrozumieć tę powściągliwość, gdyby kwestia reprywatyzacji była mało istotna. Tak jednak nie jest. Z informacji podanych przez stołeczny ratusz wynika, że teren „dekretowy” obejmuje powierzchnię około 14,1 tys. ha, co stanowi 27,4 proc. powierzchni obecnej Warszawy. Od 1990 roku złożono ponad 7 tys. wniosków, dokonano ponad 4 tys. zwrotów, a stolica wypłaciła ponad 1,13 mld zł na odszkodowania. Obecnie w Warszawie toczy się ponad 3,5 tys. postępowań o zwrot nieruchomości (ponad sto dotyczy placówek oświatowych) i ponad 3,8 tys. postępowań o odszkodowania, a zobowiązania z nich wynikające są szacowane na kilkadziesiąt mld złotych. Nie dziwne więc, że stołeczny ratusz jest zadowolony z nowego prawa, ponieważ – jak tłumaczą urzędnicy – pozwoli ono na remonty zaniedbanych obiektów, ukróci proceder handlu roszczeniami oraz zakończy proces przejmowania nieruchomości na tzw. „kuratora”, urzędnikom ubędzie też około 2 tys. spraw – tzw. śpiochów. Z większym dystansem do nowych przepisów podchodzą jednak spadkobiercy dawnych właścicieli nieruchomości odebranych tzw. dekretem Bieruta – wskazują m.in. na wyrywkowe potraktowanie zagadnienia i groźbę uniemożliwienia dochodzenia roszczeń. Są też tacy, którzy uważają, że nowe przepisy to usankcjonowanie bezprawia, którego wyrazem był powojenny dekret. Do listy zarzutów warto też dodać, że w nowych przepisach zabrakło regulacji dotyczącej odszkodowań oraz brak weryfikacji dotychczas wydanych decyzji o zwrocie – a przynajmniej niektóre z nich budziły spore kontrowersje. Mała ustawa to pewnie krok w dobrą stronę, ale brak kompleksowego rozwiązania sprawy reprywatyzacji może spowodować pojawienie się kolejnych sposobów na obchodzenie prawa. A w tak zabałaganionym systemie prawnym jak polski jest to nader prawdopodobne. Oby ich rozwiązaniem nie okazała się nowelizacja obecnej nowelizacji.

Kategorie