EN

Złotówki zamiast asfaltu

Emil Górecki

Potrzeby są, plany są, pieniądze są, a dróg i autostrad – nie ma! Brakuje także czasu, żeby ziściła się choć część z rządowych planów. Miało być tak pięknie, a będzie... niestety, jak zawsze

Jedziemy przez Francję. Oczywiście, autostradami. Owszem płatnymi, ale za to przejezdnymi, bezpiecznymi i wygodnymi. Przez Belgię. Autostrady wygodne, oświetlone i darmowe. We Włoszech i Szwajcarii – często bezpłatne. Dodatkowo, prowadzące w dużej części przez tunele wydrążone w Alpach. Dalej Niemcy. Raj dla kierowców. Mimo, że Komisja Europejska chciałaby wprowadzić tu ograniczenia prędkości, to na razie zmniejszenie prędkości do 120 jest tu traktowane jak zamach na podstawowe wolności obywatelskie. Na trasach nie przeszkadza zła jakość nawierzchni, nie tworzą się korki. A w Polsce? Kto ją przejechał, ten wie.

Niemal dokładnie rok temu poprzednia ekipa rządowa przyjęła plan budowy dróg i autostrad. Przez pięć lat, począwszy od 2008 roku, ma on pochłonąć 121 mld zł, z czego trzecia część będzie pochodziła z budżetu unijnego. Państwo zbuduje około 620 km autostrad, kolejne 470 km powstanie we współpracy z sektorem prywatnym. Program przewiduje także budowę prawie 2 tys. km dróg ekspresowych, 58 obwodnic oraz modernizację ponad 1,1 tys. km dróg krajowych. Założenia piękne. Fachowcy Ogólnopolskiej Izby Gosporadczej Drogownictwa powątpiewają, co prawda, czy rządowi uda się uzbierać obiecane 121 mld zł, ale nawet kwota 75 mld zł, którą uważają za realną, pozwala wykonać sporo pracy.

Program ten doskonale wpisał się w terminarz piłkarskich Mistrzostw Europy w 2012 roku, które mają odbyć się w Polsce, choć coraz mniej kibiców w to wierzy. Wiadomo, zjawią się turyści. Muszą mieć po czym przyjechać. Więc obydwa rządy (zarówno poprzedni, Jarosława Kaczyńskiego, jak i obecny, Donalda Tuska) zadeklarowały, że budowa dróg będzie dla nich priorytetem. Co z tego? Jak na razie – nic. „Gazeta Prawna” napisała we wrześniu, że na imprezę gotowa nie będzie nawet nitka autostrady A4, która prowadzi do drogi strategicznej – zdaje się – destynacji, z Rzeszowa do granicy z Ukrainą. Nie wykupiono, jak na razie, ani jednej działki pod tę inwestycję.

Dziś nie możemy już narzekać na brak możliwości finansowych. Na kontach Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad leży niewykorzystane w zeszłym roku ponad 1,1 mld zł. Jak to się stało, że instytucja ta, mimo dramatycznych potrzeb drogownictwa, wydała jedynie 60 proc. zgromadzonych środków?! Jej budżet na 2008 rok wyniósł 20,8 mld zł. Ile z tego wydano, dowiemy się dopiero na koniec roku. W projekcie ustawy budżetowej na 2009 rok rząd przeznaczył na drogi kolejną dużą kwotę: 31,3 mld zł. Tylko czy będzie komu ją spożytkować?

Niedawno Najwyższa Izba Kontroli ujawniła raport z kontroli tej odpowiedzialnej za infrastrukturę transportową instytucji. Kontrolerzy już we wstępie dokumentu powątpiewają w to, że program budowy dróg do 2012 roku zostanie zrealizowany. Tym razem nie chodzi o pieniądze, a o fatalną organizację GDDKiA. Przestarzała struktura urzędu przy bardzo dużej liczbie zadań, brak jednoznacznego rozłożenia kompetencji i odpowiedzialności, brak doświadczonych specjalistów, chętnych do pracy w tym urzędzie (w prywatnych firmach mogą oni zarobić nawet o połowę więcej), a co za tym idzie – wadliwie przygotowane inwestycje i gigantyczne opóźnienia w ich realizacji.

Co na to Generalna Dyrekcja? Odpowiada, że już wcześniej rozpoczęła reorganizację, dzięki której roboty drogowe wreszcie ruszą. Obiecuje decentralizację – wiadomo, z bliska widać lepiej. Chce oddelegować do Urzędów Wojewódzkich swoich rezydentów, którzy będą pilnować toku podejmowania ważnych dla dróg decyzji. Pozyskuje specjalistów od wydawania funduszy unijnych oraz kontroli i audytu. Czy to wystarczy? Nie wiem. Na pewno nie wystarczy, by dalej wierzyć, że wszystko jest pod kontrolą, a za cztery lata podróżowanie przez Polskę nie będzie różniło się od podróżowania przez Francję czy Hiszpanię. ν

Kategorie