EN

Biznes na czterech łapach

Powierzchnie handlowe i rozrywkowe
Dominacja lokalnych graczy, niewielki udział dobrze rozwiniętych sieci handlowych – tak w skrócie można określić rynek najemców zoologicznych w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. W Polsce coś drgnęło – nowy najemca być może nieco „rozrusza” branżę

Niemiecka sieć sklepów zoologicznych Fressnapf pod marką Maxi Zoo weszła na polski rynek w 2012 roku. Jak dotąd ucieszyło to trzech właścicieli centrów handlowych, w których firma otworzyła swoje sklepy. Zadowoleni są także ci, z którymi zapowiedziała podpisanie umów. Polska może czuć się wyróżniona, ponieważ z państw Europy Środkowo-Wschodniej firma jest obecna jedynie na Węgrzech. Zainteresowanie Maxi Zoo Polską wynika z potencjału i możliwości rozwoju w kraju nad Wisłą. Jest też sygnałem zmian, które zajdą w tej branży w ciągu kilkunastu lat. Jak wpłynie to na rynek centrów handlowych jako lokalizację dla takich najemców?

Kraj wielkich możliwości
Zanim sieć Fressnapf zdecydowała się otworzyć swój pierwszy salon w Polsce pod marką Maxi Zoo, przyglądała się polskiemu rynkowi pod kątem potencjału biznesowego i możliwości rozwoju. Znacznie wcześniej, bo przed dziesięciu laty, firma zdecydowała się na ekspansję na Węgrzech. Teraz ma tam 34 punkty handlowe. Połowa z nich znajduje się w Budapeszcie i jego okolicach. Natomiast pierwszy sklep w Polsce rozpoczął działalność w październiku 2012 roku w centrum handlowym Leclerc przy ulicy Jutrzenki w Warszawie. Drugi (w poznańskim Parku Handlowym Franowo) i trzeci (w warszawskiej Sadybie Best Mall) powstały ponad rok później, w listopadzie 2013 roku. Plany na przyszłość są obiecujące. Do końca 2014 roku firma chce mieć w Polsce łącznie dziesięć placówek. Można z tego wywnioskować, że sieć pozytywnie oceniła siłę polskiego rynku. – Polski rynek handlowy jest jednym z najlepiej postrzeganych na całym świecie. W badaniach, które otrzymuję, jest uznawany za jeden z najbardziej perspektywicznych, obok Rosji i Turcji. Tutaj też najwięcej firm chciałoby wejść ze swoim biznesem. Polska wyróżnia się pozytywnymi wskaźnikami makroekonomicznymi, a rynek jest w dobrej kondycji. Dla nas to obiecujące miejsce – twierdzi Wojciech Kamiński, dyrektor zarządzający Maxi Zoo Polska. Dla takich operatorów jak Fressnapf możliwości rozwoju są istotne, ale jeszcze ważniejszy jest potencjał biznesowy. A ten Polska ma bardzo duży, co zauważają nie tylko zagraniczne firmy, ale również polscy operatorzy. W tym biznesie, oprócz głębokości portfeli właścicieli zwierząt, ważna jest przede wszystkim liczba domowych pupili. Ta branża na biznesowe możliwości patrzy z perspektywy zwierzaków. – W Polsce liczba psów i kotów jest monitorowana. Jest ich więcej niż np. w Niemczech. Z badań Euromonitora wynika, że populacje tych zwierząt będą rosły. Rynek już jest duży, a zapowiadane są jego dalsze wzrosty. Również wskaźnik kaloryczny jest niski. Jest to miara, która mówi, jak dużo zwierząt jest odżywianych gotową karmą. U nas wynosi on zaledwie 20 proc. Dla porównania ten sam wskaźnik w Niemczech wynosi 80 proc., a w Czechach – 60 proc. Sprzyja nam również globalny trend zwany humanizacją zwierząt i premiumizacją – kupujemy naszym zwierzakom coraz więcej produktów z górnej półki, chcemy, aby miały wszystko, co najlepsze – zauważa Wojciech Kamiński. Zgadza się z nim Wojciech Filipczyk, prezes zarządu polskiej sieci Kakadu: – Rynek produktów dla zwierząt ma ogromny potencjał z dwóch względów. Po pierwsze – koszyk zakupowy ciągle rośnie, choć w porównaniu z krajami zachodnimi takimi, jak Niemcy czy Wielka Brytania, jest prawie czterokrotnie mniejszy. Po drugie – polskie społeczeństwo bogaci się i jest skłonne wydać więcej na produkty dla swoich pupili – podkreśla. Te odczucia potęguje rosnąca świadomość Polaków dotycząca traktowania zwierząt i opieki nad nimi.

Rynek raczkuje
Polski rynek produktów dla zwierząt, choć z potencjałem, jest wciąż na wczesnym etapie rozwoju. Istnieje kilka firm, które prowadzą salony w centrach handlowych, ale mają one zazwyczaj zasięg regionalny. Największą siecią jest polska marka Kakadu, która w centrach i parkach handlowych prowadzi 40 lokali. Poza wspomnianą marką Maxi Zoo eksperci wskazują jeszcze kilka innych podmiotów. – Na polskim rynku funkcjonują również Leopardus, Aquael oraz Zoo Karina. W miastach poniżej 100 tys. mieszkańców sklepy zoologiczne w galeriach są prowadzone głównie przez lokalnych przedsiębiorców – wyjaśnia Anna Hofman, starszy negocjator, dział powierzchni handlowych, Cushman & Wakefield. Podobnie wygląda rynek produktów zoologicznych w Rumunii. – Rynek sklepów zoologicznych w Rumunii jest zdominowany przez lokalne firmy. Głównymi graczami są: Animax, Zoomania, Pet Shop, Baby Shop, a w Chorwacji – Pet Centar – mówi Simina Niculita, associate director w dziale handlowym, Colliers International Romania. Również na Węgrzech branża artykułów dla zwierząt wygląda podobnie. – Rynek nie jest zbyt konkurencyjny, zwłaszcza w porównaniu z niektórymi krajami Europy Zachodniej. To branża zdominowana przez hipermarkety. Specjalistyczne sklepy zoologiczne mają tylko około 25 proc. udziału w rynku. Nasza firma jest jedynym dużym sieciowym operatorem na Węgrzech, z około 45-procentowym udziałem. Ze względu na brak profesjonalizmu, kapitału i konkurencyjności maleje liczba niezależnych placówek z produktami dla zwierząt. Jest tylko kilka sieci lokalnych, które prowadzą działalność w kilku (5-10) małych sklepach powierzchniowych – mówi Peter Tamasi, dyrektor zakupów i logistyki sieci Fressnapf na Węgrzech. W Polsce sytuacja, porównywalna z innymi krajami regionu, powoli zaczyna ewoluować w stronę profesjonalizacji, rozumianej jako rozwój dużych, sieciowych firm.
Przedstawicielka sieci Zoo Karina, która dominuje na Pomorzu, ma nadzieję, że standardy wprowadzane przez rozwijające się, nowoczesne markety zoologiczne zmienią wyobrażenie o branży. – Przez wiele lat rynek zoologiczny nie był traktowany przez otoczenie biznesowe poważnie. Utarło się przekonanie, że jest to branża, która mentalnie zatrzymała się 20 lat temu. Do formułowania takich opinii przyczyniały się bazarowe sklepiki, gdzie wszystko sprzedaje się na wagę lub na sztuki. To się zmienia również dzięki budowaniu profesjonalnej sieci marketów zoologicznych przez naszą firmę – przekonuje Małgorzata Kulpa, zajmująca się marketingiem sieci Zoo Karina.

Dogonić inne branże
Wschodzące zoologiczne biznesy nie od razu zmienią jednak obraz branży. – Jeśli miałbym scharakteryzować obecną sytuację na rynku sklepów zoologicznych, to odniósłbym ją do warunków, które panowały na rynku FMCG (produktów szybkozbywalnych) czy kosmetyczno-drogeryjnym 15 lat temu. Jest bardzo duże rozdrobnienie, brakuje rozpoznawalnych sieciowych graczy, którzy obejmowaliby zasięgiem cały kraj. Istnieje sporo mniejszych lokalnych firm. W ciągu następnych 10-12 lat czekają nas zatem konsolidacje i zanik pojedynczych sklepów. Rozpocznie się łączenie firm w grupy zakupowe tak, jak to miało miejsce na rynku FMCG lub wyrosną trzy-cztery duże sieci, jak w przypadku rynku kosmetycznego. Hurtownie obsługujące rozdrobniony rynek zaczną znikać. Pojawi się dwóch-trzech silnych dystrybutorów, a firmy będą się rozwijały nie tylko organicznie, ale również przez franczyzę czy model agencyjny – analizuje Wojciech Filipczyk. Pierwsze symptomy dojrzewania rynku są już widoczne. W zeszłym roku niewypłacalność ogłosiła m.in. sieć Zoo Natura, która w najlepszym okresie swojej działalności miała 13 sklepów w Polsce. Syndyk spółki pukał do drzwi różnych firm, które mogły być potencjalnie zainteresowane przejęciem lokalizacji. Był także u prezesa Kakadu. – Syndyk spółki Zoo Natura zwracał się do nas z propozycją przejęcia sklepów tej firmy, ale oferował rozwiązania pakietowe. Chciał, aby potencjalny inwestor przejął wszystkie lokalizacje. Z naszego punktu widzenia interesujące były tylko dwie z dziesięciu. W przyszłości nie wykluczamy przejęć i akwizycji, ale Kakadu chce się rozwijać głównie przez rozwój własny oraz placówek agencyjnych – podkreśla Wojciech Filipczyk. Ostatecznie na przejęcie sklepów zdecydowała się sieć Leopardus. To tylko przedsmak tego, co może nas czekać w przyszłości. Duży udział w procesie profesjonalizacji branży zoologicznej chce mieć Maxi Zoo. – Jesteśmy przed etapem przejęć, konsolidacji, łączenia i upadku. Chcemy wziąć czynny udział w tych przemianach. Przewagę daje nam sieć 1,3 tys. sklepów prowadzonych w całej Europie. Chcemy być rynkowym liderem w Polsce i chcemy decydować o tym, jak ten rynek będzie wyglądał – mówi dyrektor zarządzający Maxi Zoo Polska. – Wejście Maxi Zoo do Polski to dobry znak dla rynku artykułów dla zwierząt, który jest bardzo rozdrobniony. Jedynym dużym graczem jest firma Kakadu, a ich chęć dalszego rozwoju jest ostatnio ograniczona. Maxi Zoo nie zmieni szybko wizerunku sklepu tego typu w skali Polski, bo koncentruje się dziś tylko na dużych miastach, lecz jeśli ich wyniki będą obiecujące, to na pewno pokaże się spora grupa naśladowców – komentuje Grzegorz Pękalski z firmy Libra Project zajmującej się wynajmem obiektów handlowych.

Zwierzak w galerii
Sieci zoologiczne są elementem prawie każdego miksu najemców w obiektach handlowych. Właściciele takich nieruchomości starają się pozyskać markę z tej branży, ponieważ sami dostrzegają ruch, jaki generuje zoologiczny najemca. Miejsce dla takiej firmy jest jednak jedno. – Konkurencja w tym segmencie jest duża, ponieważ w centrum handlowym jest zapotrzebowanie tylko na jeden sklep zoologiczny. Ze względu na atrakcyjność oferty oraz doświadczenie, centra handlowe wybierają głównie sieciowe sklepy zoologiczne – twierdzi Anna Hofman. Trendy na rynku zoologicznym wskazują więc, że współpraca powinna układać się pomyślnie. Maxi Zoo Polska podpisało do tej pory cztery nowe umowy, jednak w planach jest zakontraktowanie nawet do ośmiu nowych lokalizacji. Na pewno pojawią się dwa nowe sklepy w Warszawie, kolejny w Poznaniu i jeden lokal w Polsce południowej. – Nie mamy ograniczeń, jeśli chodzi o liczbę nowych sklepów w przyszłym roku. Jedyne, co nas ogranicza, to dostępność odpowiednich lokali. Są natomiast trudności wynikające z wielkości sklepów. Potrzebujemy minimum 500 mkw., ale optymalne dla naszych lokali jest 700 mkw. Ponadto wymagamy odpowiedniego podjazdu w strefach dostaw i dojazdu do sklepu, nie przez korytarze centrum, ale bezpośrednio do lokalu. Dodatkowo towar, który sprzedajemy, jest bardzo ciężki. Wymaga dość dużej wytrzymałości stropów – minimum 1,5 tony – podkreśla Wojciech Kamiński. Jego węgierski kolega szacuje natomiast, że potencjał rynku pozwoli firmie Fressnapf rozwinąć sieć do 50 salonów na Węgrzech. – W 2014 roku zamierzamy uruchomić trzy-cztery nowe placówki i kolejnych 10-15 sklepów w ciągu pięciu lat – uzupełnia Peter Tamasi. Ambitne plany ma firma Kakadu, ale ona wybrała nieco inny kierunek rozwoju niż Maxi Zoo. – W przyszłym roku zamierzamy otworzyć 10-20 nowych sklepów w formule agencyjnej przy ulicach czy w centrach dużych osiedli. Nie przewidujemy obecnie nowych sklepów w centrach handlowych. Przy marżach, jakie osiąga się w tym biznesie, musimy brać pod uwagę poziom czynszu, który w polskich obiektach handlowych jest przynajmniej dwukrotnie wyższy niż w niemieckich. Znacznie większą elastycznością wykazują się właściciele lokali przy ulicach. Zakładamy wchodzenie do miast powyżej 100 tys. mieszkańców, ale z góry nie rezygnujemy z innych propozycji – wyjaśnia Wojciech Filipczyk. Firma na razie nie przewiduje innych możliwości rozwoju. – Nie planujemy ekspansji na rynki zagraniczne. Przez kolejnych pięć-sześć lat będziemy się skupiać na Polsce – dodaje prezes zarządu Kakadu. Lokalnym potentatem zamierza zostać natomiast Zoo Karina. – Obecnie jesteśmy skupieni na umacnianiu naszej pozycji w Polsce północnej – podkreśla Małgorzata Kulpa.

Kategorie