Kto daje i odbiera…
Zagięta stronaDoświadczyło tego Orco Property Group w przypadku warszawskiego wieżowca Złota, a ostatnio spółka Senatorska Investment, która buduje biurowiec przy Placu Zamkowym w Warszawie. Jak doniosła publikacja w jednym z tygodników, naczelniczka wydziału architektury urzędu dzielnicy, nadzorująca wydawanie pozwolenia na budowę, nie poinformowała przełożonego o bliskim pokrewieństwie z jednym z architektów, który przygotował projekt budowlany inwestycji. Gdy szydło wyszło z worka, prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz podjęła decyzję o wznowieniu postępowania o wydanie pozwolenia na budowę dla inwestycji przy ulicy Podwale 1. Kilka lat przygotowań przedsięwzięcia, zbierania opinii, konsultacji nie wystarczyło miastu do oceny tego, czy budynek może w takiej formie powstać. I to wcale nie na zabytkowej Starówce, która po ostatnim liftingu Krakowskiego Przedmieścia przypomina raczej lukrowane uliczki Disneylandu niż historyczną tkankę miasta. Forma budynku, rzeczywiście, nie powala urodą, ale nie mogę zgodzić się z tym, że będzie on szpecił to miejsce, czy że będzie gorszy od parkingu, który znajdował się przez wiele lat na tej działce. Kluczowym argumentem przeciwników inwestycji było to, iż Plac Zamkowy, z którym sąsiaduje powstający biurowiec, wpisany jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Czy jednak ktoś zadał sobie pytanie, co to właściwie oznacza? Oznacza to tyle, że obiekt czy miejsce wpisane jest na listę i promowane przez UNESCO. W żaden jednak sposób tego typu wpis nie chroni obiektu czy nie przynosi specjalnych dotacji. Jest to wpis dodający prestiżu. Marzy mi się czas, żeby Warszawa nie była znana jedynie z Pałacu Kultury i Nauki, żeby odważna, nowoczesna architektura wypełniła stare zakurzone kąty, o których dziś wszyscy przypominają sobie dopiero, gdy ktoś próbuje je zabudować. Przy Podwalu widzę oczyma wyobraźni szklaną konstrukcję, która w futurystycznej formie wprowadzałaby tę część miasta w XXI wiek. Jednak w otaczającej rzeczywistości nie mamy raczej szansy na odważną architekturę. Wróćmy jednak do pozwoleń, a raczej do ich braku. Ostatecznie z prezydent Warszawy nie zgodził się wojewoda mazowiecki. Jednak ten sam Jacek Kozłowski w kwietniu 2013 roku uchylił pozwolenie na budowę ursynowskiego osiedla Wzgórze Słowików. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że budowa osiedla została ukończona, a deweloper miał właśnie przekazywać klientom klucze do mieszkań. Jak się okazało, pozwolenie zostało zaskarżone przez osobę, która już w momencie rozpoczęcia realizacji inwestycji kupiła sąsiednią działkę o imponujących rozmiarach: 58 mkw. Wiadomo, grunt został kupiony tylko po to, by deweloper po zabójczo wysokiej cenie go odkupił. Ostatecznie, tak jak i w poprzednich przypadkach, pozwolenie zostało przywrócone. Jak widać, cofanie takich dokumentów nie ma zupełnie sensu, naraża tylko deweloperów i urzędników na dodatkowe koszty, a – w przypadku osiedla mieszkaniowego – przyszłych mieszkańców na niepotrzebny stres. Czyżby urzędnicy nie znali powiedzenia: kto daje i odbiera…?