EN

Samowola mile widziana

Zagięta strona
Swoich szefów zwykle dzielimy na dobrych i złych. Wciąż rzadko przychodzi nam pracować dla takich, których trzeba znaleźć w sobie

Lecące stadem ptaki najpewniej nie zdają sobie sprawy z tego, o ile przewyższają ludzi. I nie o samą możliwość swobodnego poruszania się w przestworzach chodzi. Ptasi klucz rządzi się innymi prawami niż te znane wilkom czy homo sapiens: nie zna hierarchii ani osobników alfa. Przewodzą mu po trochu wszyscy, przejmując prowadzenie, gdy pojawia się taka potrzeba. Kluczem do sukcesu jest samoorganizacja. Trochę jak z ruchem drogowym w przeludnionych azjatyckich miastach. O ile znają miejscowe przepisy, zwyczaje (i odstępstwa od nich), jego uczestnicy tak samo dobrze radzą sobie ze światłami jak bez nich. Nawet na bardzo ruchliwych rozjazdach. I choć ten wolny od despotycznych i egoistycznych pobudek sposób myślenia o zarządzaniu próbuje się od wielu lat przenosić – z lepszym lub gorszym skutkiem – na biznes, to jednak świat korporacyjnych drabin nie drży jeszcze w posadach.

Może zwyczajnie opłaca się mieć szefa? Kogoś, kto pilnuje, reprezentuje, mediuje, podpisuje i ostatecznie decyduje? A potem często tym wszystkim sam się po nocach stresuje? Pytam o to architektów, urbanistów, budowniczych, agentów. Wszystkie te branże to w końcu wysokourazowy sport zespołowy, w którym i przerośnięte ego, i owczy pęd potrafią czynić większe szkody niż szarańcza. Co wnosi szef? Padają ważkie słowa: odpowiedzialność, sprawiedliwość, zaufanie, szacunek, transparentność, kontrola, odpowiadanie na potrzeby firmy. Pięknie. Tylko dlaczego właściwie sami o to nie dbamy?

Przykładów sprytnego samoorganizowania się dla zbiorowej korzyści nie brak ani w zachodnich, ani we wschodnich miastach. Od Filadelfii przez Amsterdam po Seul, bez wielkiego szumu i oglądania się na pomoc od państwa, startują sąsiedzkie wypożyczalnie rowerów, przedszkola i place zabaw, firmy wykorzystujące współdzielenie prywatnych dóbr. Ktoś udostępnia nieużywany dach budynku, ktoś inny organizuje na nim ogródek warzywny, aby później zaopatrywać pół ulicy w świeże warzywa po uczciwej cenie. By żyło się zdrowiej i łatwiej. Skuteczny Wpływ Kolektywu. Tak nazywają to specjaliści ds. współpracy ze społecznościami lokalnymi. Na pytanie o to, jak wspierać takie działania ze strony miasta, chóralnie odpowiadają: Wędka, nie ryba.

Tylko co decyduje o tym, czy powiemy o odgórnie ustalonym porządku „to się nie sprawdza” i zaczniemy działać? Mechanizm buntu? Emocje? Wrodzona przedsiębiorczość? A może kultura i edukacja? Myślę o High Line, jednym z najbardziej dziś znanych i lubianych parków i deptaków Nowego Jorku. Pomysł na to, aby dawny, zapuszczony wiadukt kolejowy o długości ponad dwóch kilometrów przekształcić w niebagatelny element zielonej architektury, był wypadkową samodzielnych działań mieszkańców miasta. Znaleźli miejsce, w którym mogli złapać oddech, mieć „swój” kawałek ziemi. Nie zgodzili się – wbrew staraniom właścicieli położonych pod wiaduktem działek – na jego rozebranie. Przyduszeni betonem zaczęli więc po prostu na własną rękę sadzić i pielęgnować zieleń między zardzewiałymi szynami. Dopiero później pomyśleli o formalnym stowarzyszeniu, finalnie zyskali też pełną aprobatę i wsparcie miasta. Dzięki rewitalizacji „zwykłego” wiaduktu ceny okolicznych parceli zdążyły od tamtego czasu poszybować w górę.

Psychologowie (niekoniecznie amerykańscy i niekoniecznie na podstawie najnowszych badań) twierdzą, że zły szef kiedyś sam musiał mieć kiepskich przełożonych. Ale dodają też, że od toksycznej spuścizny szefów swoich szefów da się uciec.

Kategorie

Zaloguj się

Nie pamiętasz hasła? Resetuj hasło

Twoje zamówienie

Twoje dane
Utwórz hasło dostępu
Hasło pozwoli na dostęp do materiałów z dowolnego urządzenia
Dane fakturowe
Podsumowanie zamówienia
Zamówienie netto
Podatek VAT (%)
Zamówienie brutto
Posiadasz już konto? Zaloguj się
Bezpiecze płatności zapewnia