Inspiracją do stworzenia tego idiomu było oczywiście staropolskie „walenie głową w ścianę”. Ale kontakt z murem, choć zdecydowanie bardziej bolesny, ma znacznie szybsze i bardziej jednoznaczne rozstrzygnięcie. Nie tkwimy w niepewności, bo od razu okazuje się: albo moja głowa, albo ta cholerna ściana. I mamy jasność, choć w oczach ciemno.
Z budyniem nie jest tak krwawo, ale i nie tak szybko. Walenie głową w budyń wygląda tak: suniesz sobie przez życie z głową jak taran wysuniętą bojowo do przodu. Jedne przeszkody rozbijasz w drobny mak, inne na wszelki wypadek omijasz. Naraz twoja głowa wpada w jakąś maziowatą substancję. Breja miękko i z bulgotem amortyzuje uderzenie i ustępuje pod twoim ciosem, choć tylko odrobinę. A gdy – oszołomiony nietypowym odczuciem – cofasz łeb, budyń wraca na swoje miejsce. Kręgi na powierzchni rozchodzą się coraz wolniej, a w końcu znikają. Powierzchnia wokół ciebie jest znów gładka jak lu