Litewska stolica tradycyjnie od wieków jest miastem otwartym i gościnnym, więc także tego lata stanowiła niezwykły tygiel kultur i narodowości ze zdecydowaną przewagą Ukraińców i Białorusinów, którzy uciekli tu przed wojną i reżimem. Niemało spotyka się tu także Rosjan i Polaków, w większości turystów, choć niektórzy też sprawiają wrażenie, jakby mieli na pieńku ze swoimi reżimami. Cały ten wschodniosłowiański świat koegzystuje tu zgodnie i bez większych dram, wynajmując po sąsiedzku mieszkania i wspólnie okupując skwery na Starym Mieście oraz knajpki na Zarzeczu. Nasz pobyt nad Wilią pokrył się z obchodzonym 6 lipca świętem państwowości Litwy, o czym zakomunikowały nam zamknięte drzwi sklepów i muzeów. Na szczęście pełną parą pracowała gastronomia, więc spędziliśmy tam tego dnia sporo czasu. Błogą, niespieszną konsumpcję chłodnika i zeppelinów przerwał nam brutalnie… huk nadlatujących myśliwców. Reakcja wszys