Co kilka lat z dużą przyjemnością odwiedzam litewskie wybrzeże. Jest znacznie krótsze niż polskie (liczy tylko niecałe 100 km, podczas gdy polskie ma ponad 500), ale – w nie do końca wytłumaczalny sposób – znacznie mniej zatłoczone. Litwa ma ze 3-4 kurorty, w których hałaśliwy tłum wczasowiczów kłębi się na stosunkowo niewielkich przestrzeniach (np. na molo w Pałandze albo deptaku w Świętem), poza którymi panuje spokój i cisza. Wystarczy wyjść kilkaset metrów poza miejskie strzeżone kąpielisko, pełne pstrych parawanów i krzykliwych sprzedawców, by mieć kilometry długich, pustych i czystych plaż tylko dla siebie. Ale i w tym raju widać znaki czasów. Przede wszystkim na ulicach znacznie rzadziej słychać język rosyjski, bo obywatele Federacji Rosyjskiej – wcześniej stanowiący 2/3 tutejszych wczasowiczów – nie są obecnie w Litwie mile widziani. Zatem jeśli Wasze uszy wychwycą charakterystyczną wschodniosłowiańską pr