Ciąg dalszy nastąpił
Zagięta stronaGdzie te czasy, gdy seriale oglądały tylko emerytki i nastolatki? Kiedy jeden telewizor musiał obsłużyć całą kamienicę, a o 19:30 milkły całe ulice? Rytualne oglądanie telewizji się skończyło – grzmieli lata temu medioznawcy – teraz to widzowie będą rządzić treściami, a nie treści widzami. Na szczęście nieco się pomylili. Mecze, debaty, katastrofy (zbitka słów przypadkowa) – pewne wydarzenia wciąż chcemy oglądać przede wszystkim wspólnie, na żywo i na dobrym ekranie. A jeśli mamy już coś zobaczyć sami, to najlepiej w oczekiwaniu na to trochę poprzebierać nogami.
Wieszczenie końca czegoś to zawsze ciekawa sprawa. Ileż można mówić o tym, że to już koniec, coś się skończyło, pękło, przepadło i nie będzie więcej? Architektura, hossa na rynku inwestycyjnym, popyt na biura, cywilizacja. Wszystko to „umiera” za sprawą jakiegoś mocnego wywiadu albo mniej lub bardziej wiarygodnego badania, z częstotliwością średnio dwóch razy w roku. Oczywiście po to, aby odrodzić się potem za sprawą równie głośnego bestsellera albo wystąpienia. Internet i oglądanie na żądanie zmieniły telewizyjny krajobraz (choć ten – trzeba przyznać – nadal przypomina niezbyt miłe dla oka i ucha pole bitwy). Kto z tym polemizuje, tylko się oszukuje. Albo nigdy nie spotkał fanów Franka Underwooda. Nie dośpią, nie dojedzą, wezmą wolne, ale obejrzą sezon ciurkiem. W samotności, w towarzystwie, przed albo po północy, w domu i w podróży. Jak kto woli. Fakt faktem, serialowa poprzeczka poszła do góry i jeszcze trochę tam pozostanie.
Szkoda tylko, że w czołówce wciąż tak mało ludzi nieruchomości. Wątki poboczne, postaci trzecioplanowe. Najwyżej na to może dziś liczyć telenowelowy broker lub magnat-deweloper. A przecież historii, od których co scena cierpnie skóra, a serce staje na chwilę, aby potem przyśpieszyć, nigdy tu nie brakowało. Place budowy, studia architektoniczne, kancelarie, biura sprzedaży. Wszystkie aż kipią od pełnokrwistych dialogów i trudnych do przewidzenia zwrotów akcji. A gdy tylko zbliża się termin oddania obiektu, to już naprawdę kopalnia dramatycznych scenariuszy. Przy odrobinie wysiłku takie ABC, HBO czy Amazon (tak, tak, seriale też kręcą) miałoby materiał na kilka nagród Emmy.
Może nieruchomości nie są już po prostu wystarczająco hermetyczną branżą? Najlepszych opowieści i kolorytu na kasowy hit na ogół dostarcza to, co poza zasięgiem przeciętnych zjadaczy chleba. Prezydentura (i pogoń za nią). Staż w szpitalu pełnym najlepszych sprzętów i lekarzy wszystkich specjalizacji. Mordercze gierki pozostających w kazirodczej relacji następców tronu. Takie rzeczy występują pewnie gdzieś w naturze, ale mają też inną, wspólną cechę – dla tak (brutalnie) zwanej większości są nieosiągalne. Coś jak mieszkanie w warszawskim Cosmopolitanie. Świetnie je zobaczyć, uruchomić wyobraźnię, by przez chwilę poczuć się lokatorem, a potem powoli zejść (albo bardzo szybko zjechać) na ziemię, aby na chłodno stwierdzić, że wycieczka owszem pełna wrażeń, ale to nie dla nas, albo przynajmniej „nie w tym życiu”. Zwłaszcza że takie lokum – kiedy lepiej mu się przyjrzeć – to przecież cała masa kłopotów: za dużo przestrzeni (ile razy można patrzeć na ten sam Pałac Kultury?), za dobry dojazd (i kiedy tu słuchać lub czytać książki?!), za wysoko. No a Józefosław ostatecznie nie jest tak daleko. Z serialami bywa trochę podobnie. Może tylko Kapitolu i udomowionych smoków żal.
Siedzę w poczekalni już znacznie dłużej, niż wymaga tego nawet NFZ. Dzień z tych, kiedy to drzwi na ostry dyżur ortopedyczny się nie zamykają. Znak, że jesień i rok szkolny rozhulały się na dobre. Obok, w kolejce po gips: złamana ręka, nadgarstek, stopa. Ale w tych bojowych warunkach dzieje się też coś dziwnego. Nikt z czekających nie lamentuje, nie wścieka się, nie płacze, nie obraża służby zdrowia, obecnego i przyszłego rządu. Nikt nawet przez moment nie narzeka! Każdy nadrabia jakieś serialowe zaległości. Mamy czas. W końcu nadciąga zima.