Otóż prawie każdego 1 stycznia oglądam „Blues Brothers”. A jeśli nie ma w planie gości, a kondycja pozwala, zazwyczaj udaje mi się również włączyć i dotrwać do końca sequela tej historii, czyli „Blues Brothers 2000”. Z niezrozumiałego dla mnie powodu od tego zwyczaju uzależniły się też moje dzieci, które dopiero z filmu sprzed ponad 40 lat dowiedziały się o istnieniu Raya Charlesa, Jamesa Browna czy Arethy Franklin. A właściwie nie tyle dowiedziały się, co odkryły, że te rhytm and bluesowe dźwięki, które często rozbrzmiewają z domowego sprzętu grającego, mają swoje twarze i nazwiska. Historia Jake’a i Elwooda znakomicie pasuje do noworocznego nastroju, bo w niepowtarzalny sposób uzmysławia upływ czasu. Większość genialnych muzyków występujących w filmie Johna Landisa (niekiedy w mikroskopijnych epizodach) gra już w największej orkiestrze świata, jednak – za sprawą komediowej akcji i doskonałej muzyki