Kręte ścieżki dźwiękowe
Zagięta stronaOczywiście ja też byłam zachwycona, gdy wybrałam się służbowo pociągiem na Śląsk i mogłam kliknąć na konkretny fotel, rezerwując miejsce online. Okazuje się jednak, że to udogodnienie nie zawsze działa – miejsce przy oknie może okazać się miejscem przy ścianie, a pociągowi zdarza się jechać w odwrotnym kierunku niż ten deklarowany. Zgódźmy się jednak, że jest to pożyteczny wynalazek. Kto chce popracować w trasie, może wybrać miejsce przy stoliku, a kto musi często prostować kości i boi się zablokowania przez innych podróżnych, może zdecydować się na siedzenie w przejściu. Kiedy przeszłam do wydzielonej części wagonu, w której dodatkowo miała panować błoga cisza i spokój, uświadomiłam sobie, że wcale nie czuję błogości i sama jestem winna temu stanowi rzeczy. Otóż wyjmując drożdżówkę z papierowej torebki (maksymalnie pięć minut spędzone w dowolnym środku transportu powoduje u mnie napad głodu), zaczęłam się zastanawiać, czy jej przeraźliwy szelest nie naruszy przypadkiem panujących w wagonie zasad. I dlaczego właściwie tak mi zależało na tym, żeby znaleźć się w tej przestrzeni? Nie wzięłam laptopa, nie musiałam się koncentrować, dostępu do moich uszu strzegły słuchawki. Mogłabym tu oczywiście przywołać kilka katastrofalnych podróży zdominowanych przez dźwięki chrapania, filmy z Tiktoka, muzykę rozrywkową, piski zwierzęce i ludzkie, szalenie intymne rozmowy przez telefon czy pstrykanie przycinanych paznokci (true story). Mimo to rozwiązanie, które miało dać mi wytchnienie, wydało mi się nagle trącić elitaryzmem. Lubię podróżować zbiorkomem, a jednocześnie skorzystałam z pierwszej okazji, żeby nieco zadrzeć nosa i się od potencjalnych hałasów odciąć. A może coraz rzadziej da się znaleźć przestrzeń, która milczy?
W sklepach coraz popularniejsze stają się godziny ciszy, które mają pomóc głównie osobom nieneurotypowym, doświadczającym przebodźcowania dźwiękami (i nie tylko), zrobić zakupy w warunkach, które nie są sensorycznie przytłaczające. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej dla nas wszystkich, gdyby było to ustawienie domyślne. Szczególnie playlisty dyskontowe mają moc wyprasowania absolutnie wszystkich zwojów mózgowych, zanim jeszcze zdążymy dojść do alejki z pieczywem. Dźwięki nazywane „muzyką stockową”, kupione za niewielkie pieniądze i traktujące głównie o miłości, zdradzie oraz nadziei, mają stanowić mało chwytliwe, niemal przezroczyste tło dla decyzji: jogurt grecki czy skyr? Papier toaletowy królewski czy premium? Istnieją co prawda badania potwierdzające, że brzęczenie nad głową sprawia, że kupujemy więcej, ale czy czasem nie wynika to z faktu, że chcemy opuścić sklep jak najszybciej i w panice wrzucamy do koszyka, co popadnie?
W branży biurowej z kolei pojawił się jeszcze inny trend – wyposażanie budynków w unikalną ścieżkę dźwiękową. Podobne rozwiązania znamy z działalności popularnych marek handlowych czy gastronomicznych, których charakterystyczne dżingle potrafimy zanucić nawet obudzeni w środku nocy. Celem audiobrandingu ma być wytworzenie silnego i jednoznacznego skojarzenia dźwięku z określoną firmą i wywołanie wrażenia, że dobrze ją znamy. Melodia zainstalowana sprytnie w naszej pamięci za pośrednictwem reklam ma dawać poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Biurowcom zdarza się już iść o krok dalej – w jednym z powstających obecnie w Warszawie kompleksów ma rozbrzmiewać muzyka skomponowana specjalnie na potrzeby budynku.
Podobno to jedyny tego typu projekt w Polsce, ale w lobby biurowców od dawna słyszymy zapraszające, choć mało absorbujące dźwięki, z kolei w przestrzeni przeznaczonej do pracy wykorzystywane są minimalistyczne kompozycje o takim rytmie, który ma sprzyjać zwolnieniu tętna, a co za tym idzie – koncentracji. Intensywniejsza, głośniejsza muzyka pojawi się za to w przestrzeniach wspólnych – tam, gdzie jemy, plotkujemy czy przemieszczamy się. Kompozytorzy przyznają, że te zabiegi mają wpływać na nasze zachowania i nastrój.
Od pewnego czasu algorytm bombarduje mnie reklamami nowoczesnych zatyczek do uszu. Przypominają małe, bezprzewodowe słuchawki – możemy wybrać określony model w zależności od tego, czy potrzebujemy całkowitego wygłuszenia (np. do snu), czy tylko częściowego wytłumienia dźwięków z otoczenia (gdy chcemy popracować w pociągu, ale jednocześnie usłyszeć ewentualne nawoływanie do ewakuacji). I chociaż nigdy nie miałam potrzeby zakupu takich szykownych stoperów, zastanawiam się, skąd tak duża ich popularność. Może stąd, że ciszę coraz trudniej znaleźć? Jak wiadomo, cena produktu o małej podaży i dużym popycie może tylko rosnąć.