Na początku należy zastrzec, że nie przenosiliśmy się do zrujnowanego zamku, przedwojennej kamienicy ani nawet rewitalizowanego loftu, ale do kilkuletniego mieszkania w niezłym stanie, wybudowanego przez przyzwoitego dewelopera. Zmiany, które zamierzaliśmy wprowadzić w układzie pomieszczeń, nazwaliśmy lekkomyślnie „kosmetycznymi”. Okazało się, że kosmetyka kosmetyce nierówna. Główne role w sztuce obsadzili pracownicy firmy kująco-burzącej. Już sam fakt, że pochodzili z okolic Góry Kalwarii, powinien był wzbudzić podejrzenia. Samo miasto jest niczego sobie, jednak słowo „kalwaria” kojarzy się raczej dramatycznie, przywodząc na myśl Męką Pańską, zdecydowanie nieobcą chłopcom z kilofami. Kilofy były na miarę XXI wieku, błyszczące i na prąd, ale operowały z wdziękiem swoich średniowiecznych przodków, doprowadzając nasze gipsowe ścianki do stanu zdecydowanie zabytkowego. Wszystkie dziury-kratery i bruzdy-Rowy Mariańskie