EN

Błędny podróżnik

Zagięta strona
Przybył do Warszawy... właściwie nie wiadomo kiedy, ba, nie było jej jeszcze na żadnej mapie i najprawdopodobniej nie było w ogóle map. Wiadomo jedynie, że dotarł z dalekiej północy, gdy nadeszła wielka zima. Takich przybyszów naukowcy nazywają eratykami, a zwykli ludzie po prostu głazami narzutowymi. Ten jest jednak wyjątkowy

Przez tysiące lat, przez nikogo nie niepokojony, leżał głęboko pod ziemią, na której wyrosło później centrum miasta. Któż mógł przypuszczać, że w sumie niepozorny eratyk (3,5 metra w obwodzie) stanie się gwiazdą lokalnych mediów i przyprawi o ból głowy miejskich samorządowców? Pięć minut sławy zaczęło się w wyjątkowo ciepłym marcu 2011 roku, gdy natrafili na niego budowniczy drugiej linii stołecznego metra. Kamień został wydobyty na powierzchnię i przez pierwsze miesiące nie budził większego zainteresowania lokalnej społeczności. Inaczej było w ratuszu. Ruszyła procedura mająca określić przyszły los polodowcowego reliktu. Nasz Eratyk dorobił się nawet osobnego segregatora, w którym gromadzono dokumenty na jego temat. Głaz tymczasem grzał się w promieniach słońca, którego nie widział od tysięcy lat. Nie zażył go zbyt dużo, bo pogoda tego roku była wyjątkowo kapryśna, a lipiec 2011 roku przeszedł do historii jako „lipcopad”. Gęstniała jednak atmosfera wokół znaleziska. Wreszcie w sezonie ogórkowym temat podchwyciły media i okazało się, że wykopalisko może być problemem politycznym. Pojawił się nawet chętny na zaopiekowanie się wędrowcem. Taką inicjatywę – jak przystało na aktyw – podjęła jedna z młodzieżówek partyjnych. Nic z tego jednak nie wyszło, a miejscy urzędnicy przekonywali, że aby pozbyć się kamienia miasto musi uruchomić odpowiednie procedury, wycenić głaz, zrobić rozpoznanie rynku i rozpisać przetarg. Gdyby jeszcze wykazano, że to pomnik przyrody, to wartość znaleziska byłaby porównywalna z Damą z łasiczką! Okazało się, że głaz to problem większy niż jego rozmiary, choć ratusz, zniecierpliwiony indagowaniem przez dziennikarzy, zaczął przekonywać w końcu, że to problem trzeciorzędny, a cała sprawa to kaczka dziennikarska.

Trudno powiedzieć, co o porównaniu do kaczki mniemał sam bohater, bo – jak wiadomo – przybysze z północy nie należą do najbardziej rozmownych. Poza tym tyle się działo na świecie i w pogodzie (lato 2011 było jeszcze bardziej zmienne niż reszta roku), że troska dziennikarzy o jego losy przygasała. Eratyk leżał tymczasem nieco schowany i zapomniany na terenie biura budowy metra przy pl. Defilad. Jego pięć minut minęło.

Jest wiosna 2017 roku. Co stało się ze znaleziskiem posądzanym o wartość porównywalną z olejem Leonarda da Vinci? No cóż..., jak to głaz – sam nie ma skłonności do podróży. Z placu Defilad zdążyło zniknąć biuro budowy metra, które przeniosło się na Pragę. Przetargu czy licytacji nie było. Eratyk ma się chyba nie najgorzej – leży, łapiąc mizerne promienie wiosennego słońca tam, gdzie zostawili go jego kompani z budowy – na pl. Defilad, nieopodal miejsca, w którym stał pawilon konsorcjum drążącego metro. Trzeba przyznać, że mógł skończyć gorzej. Nie podzielił losu swojego większego sąsiada wykopanego mniej więcej w tym samym czasie na budowie biurowca przy ul. Próżnej – olbrzym spod Uppsali o obwodzie 11 metrów został rozsadzony na kawałki. Nasz bohater nie zniknął też jak sześciu innych jego kompanów, którzy dorobili się statusu pomników przyrody i zdobili warszawskie ulice. W 2013 roku odkryto, że ich nie ma – może zmieniły stan skupienia i wylądowały na czyimś podjeździe?

Nasz Eratyk mógł jednak trafić lepiej. Na Skwerze Małkowskich przy ul. Puławskiej zgromadzono kilkanaście głazów narzutowych wykopanych podczas budowy pierwszej linii metra. Bohater felietonu ma teoretycznie lepszą lokalizację – w ścisłym centrum, z widokiem na Pałac Kultury i Nauki – lecz sąsiedztwo studzienki i zaparkowanych samochodów nie wydaje się najbardziej prestiżowe w mieście.

Może i się czepiam, to nawet całkiem możliwe. W sumie głaz przeleżał tysiąclecia pod ziemią i nic mu się nie stało. Od spoczynku na placu Defilad też raczej nie zmarnieje. Z pewnością. Ale jeśli przez sześć lat nie udało się zdecydować o losie zwykłego kamienia, czy jest jakakolwiek szansa na zagospodarowanie ścisłego centrum miasta, zanim nadejdzie kolejna epoka lodowcowa? Naszemu Eratykowi najprawdopodobniej nigdzie się nie spieszy, a i do chłodnego traktowania zapewne przywykł. Jest więc całkiem prawdopodobne, że doczeka wraz z PKiN kolejnej wielkiej zimy. No chyba, że zainteresuje się nim szybciej jakiś cwany kamieniarz i nasz podróżnik z dalekich krain skończy jako bruk na którymś z podmiejskich podjazdów.

Kategorie