Powody, by inwestorzy nie brali Bieszczadów na tzw. celownik, można z grubsza podzielić na naturalne i cywilizacyjne. Do tych pierwszych należy z pewnością krępująca i zupełnie namacalna obecność dzikiej zwierzyny. Podwórko pensjonatu, w którym spędziłem niedawny urlop, odwiedzał regularnie mały niedźwiedź brunatny. Maluch wyglądał słodko szczególnie wtedy, gdy wyjadał psom jedzenie z misek. Przerażony właściciel pensjonatu wydzwaniał do leśniczego, próbując namówić go, by zwierzę pojmać i wywieźć gdzieś daleko, dopóki jego śladem nie przybędzie nerwowa matka i zanim młody uzależni się od Pedigree Pal. Starania spełzły na niczym, bo leśniczy poinformował, że w okolicy nie ma żadnych dużych niedźwiedzi. Wiadomo o tym, bo wszystkie dorosłe osobniki mają obroże telemetryczne. No chyba że to jakiś gość ze Słowacji… A ponieważ niedźwiadek był raczej małomówny, trudno było stwierdzić, z