Nie chcę być modny
ArchitekturaAnna Pakulniewicz, „Eurobuild Central and Eastern Europe”: Co z tą dzisiejszą architekturą?
Przemo Łukasik, współwłaściciel, założyciel pracowni Medusa Group: Jest ciągle tak samo. To jest taka dziedzina, która ciągle próbuje mierzyć się ze współczesnością. Przynajmniej według mojej opinii tak to wygląda. Nie do końca rozróżniam okresy, w których architektura była lepsza czy gorsza. Ona ciągle powinna być – i ja w to osobiście wierzę – zwierciadełkiem czasów, w których żyjemy. Jeżeli taka nie jest, to czuję, że jest jakiś problem, że to jest jakiś element fałszu.
Rozumiem, że inwestorzy przychodzą do Was w poszukiwaniu autentyczności, w poszukiwaniu właśnie tego szczególnego, Waszego spojrzenia na architekturę?
Przede wszystkim to jest tak, że ja osobiście nie wiem, dlaczego inwestor do nas przychodzi. Mogę się tylko domyślać. Choć – im dłużej mamy tę pracownię, tym lepiej rozpoznaję pewne schematy albo ścieżki, które inwestorów do nas prowadzą. Ale czasami daję się też nabrać. Zdarza się, że inwestorzy pokazują swoim działaniem, że wybór nas był przypadkiem, że była to tylko pewna okoliczność, w której wystąpiliśmy. A ja uważam, że naszym klientom, jakichkolwiek firm by nie reprezentowali, a czasami reprezentują i fundusze, i duże korporacje, ale też często rodziny czy siebie samych jako inwestorów prywatnych – bo projektujemy także małe rzeczy, małe elementy, grafikę użytkową – im wszystkim należy się szacunek. Bez podejścia z pełnym zrozumieniem, czy choćby z próbą zrozumienia, architekt nie ma czego szukać. Jeśli jest się architektem, który tego nie robi, to, moim zdaniem, jest to błąd, grzech pierwotny. To, że nam, naszej pracowni, pewne rzeczy wychodzą na bardziej wyraziste, a niektóre stają się projektami może niezauważalnymi, takimi powściągniętymi, jeśli chodzi o formę, o treść ściśle architektoniczną, to jest to wynik pewnej współpracy, okoliczności, kontekstu. Ja ciągle powtarzam, że kontekst jest stałą rzeczą w pracy architekta. A jednocześnie zmienną. To znaczy kontekst jest obszarem, w którym zawsze musimy się odnaleźć. I to jest na przykład kontekst klienta i jego możliwości finansowych. Kontekst to jest także okoliczność polityczna, ekonomiczna, ale kontekst to jest także to wszystko, co każdy człowiek zna, czyli uwarunkowania krajobrazowe, ukształtowanie terenu, strony świata. Jak widać, tych kontekstów jest bardzo wiele. Ale one ciągle się zmieniają – tak jak pory roku, jak słońce, które przechodzi ze wschodu na zachód. A sytuacja ekonomiczna jest czasami bardzo dobra, czasem bardzo zła. Kontekst to jest miejsce, w którym musimy się odnajdywać. Do tego musimy dodać programy, które przynoszą nam inwestorzy oraz kontekst planów miejscowych, w których miasto oczekuje pewnych rozwiązań. Rozwiązania te mają sprawić, że nie wyrządzimy krzywdy ogólnie pojętemu ładowi przestrzennemu, dobru społecznemu. To też jest, obiektywnie rzecz ujmując, trudne, bo jest bardzo słabo definiowalne. My często jednak mamy wątpliwości, czy plan miejscowy rzeczywiście pozwala na utrzymanie jakiegoś dobra...
Zatem nie staracie się za wszelką cenę tworzyć projektów rozpoznawalnych, gdzie widać, że to ewidentnie Wasza praca?
Nie. Architekt, projektant – bo to też jest ważne, by mówić o tym zawodzie w takim bardzo szerokim kontekście... Moja definicja, z lekkim uśmiechem, architekta, projektanta, jest taka: to człowiek, który zarządza ciągłymi zmianami. Nasza praca to permanentne zmiany. Trzeba być na nie gotowym w każdym elemencie projektu i w każdej jego fazie. Bo coś, co wydawało się skończone i jest podsumowane pozwoleniem na budowę, projektem wykonawczym, nadal ciągle jest poddawane obróbce. Na to mają wpływ choćby świeże rzeczy, które dotyczą współczesnej Polski, na przykład to, że teraz mamy rynek wykonawcy, a nie rynek inwestora, albo problem braku dostępności wykwalifikowanego personelu, drogie materiały. I to jest ten dzisiejszy kontekst. Parę lat temu kontekst w tych obszarach był zdecydowanie inny. Wracając do różnorodności – to, jak projekt wychodzi, jest wypadkową wielu różnych okoliczności. My nigdy nie chcemy się zachowywać jak ludzie, którzy wszystko wiedzą i którzy wybierają sobie klientów. Wręcz przeciwnie. To klienci wybierają nas. A jeśli chodzi o powody wyboru naszej pracowni – mamy coraz większe poczucie, że klienci z coraz większą świadomością wybierają pracownie architektoniczne – czy naszą, czy inną. To nie jest tak, że ktoś idzie ulicą i myśli: „O, przecież mam do zaprojektowania budynek biurowy czy szpital, a tu jest akurat szyld architekta!”. Ludzie zapraszają różne pracownie, wybierają na podstawie konkursów.
Czy można powiedzieć, że staliście się modni?
Ja się boję słowa modny. Nie chciałbym być modny. Chciałbym być, przynajmniej przez moich klientów, postrzegany jako rzetelny, konsekwentny. W kwestii konsekwencji – nawet jeśli projektant jest uparty, to nie powinno chodzić mu o możliwość rządzenia i pozycję rozdającego karty. Ale czasem jest tak, że architekt się upiera i okazuje się, że robi to dlatego, że chce by projektowi i klientowi nie została wyrządzona krzywda, chce uniknąć jakiegoś błędu. W takich właśnie sytuacjach ja jestem uparty. Jeśli mój klient to rozumie, to jestem z tego dumny. Ja myślę, że kompromis i optymalizacja są i będą wpisane w zawód projektanta. Dobry projekt to jest projekt optymalny. Ludzie się boją optymalizacji, bo myślą, że to jest ciągłe obcinanie kosztów. A przecież wszyscy, nie będąc projektantami, mieliśmy okazję wyposażać na przykład swoją łazienkę w płytki, w brodzik i armaturę. I musieliśmy się zmagać z naszymi możliwościami, z ograniczeniami powierzchniowymi, budżetowymi i technicznymi – bo sąsiad nie pozwolił nam przesunąć rury z lewego narożnika do prawego, a tam nam to bardziej pasowało. Nie mogliśmy wstawić wanny narożnej, bo nie było miejsca. I nie mieliśmy pieniędzy na te najdroższe płytki, o których zawsze marzyliśmy. Co robiliśmy – zawsze szukaliśmy dobrego kompromisu, takiego, który miał nam pozwolić czuć się w tej przestrzeni dobrze. Tak samo jest z dużymi budynkami. I słowo optymalizacja jest częścią – bardzo ważną częścią – projektu. Te cechy, które wymieniłaś: rzetelność, dobry projekt, terminowość, optymalizacja, moim zdaniem powinny dotyczyć wszystkich i stanowić standard.
Ale kiedy się patrzy na Wasze budynki, na te najbardziej charakterystyczne, to nikt nie myśli o tych czterech cechach Waszej pracy, ale analizuje kwestie wizualne. Nie dążycie do efektu „wow”?
Projekt powstaje, jak mówiłem, zawsze w pewnym kontekście i jest elementem, który wyraża projektanta, ale wyraża też inwestora. Nasza pracownia nigdy nie próbuje zaprojektować czegoś, co ludzie nazywają awangardą. Chyba nigdy takiego projektu nie zrobiliśmy, nigdy o taki projekt nas nie poproszono.
Co Ty nazywasz awangardą?
Coś, co rzeczywiście bardzo mocno łamie takie klasyczne podejście, coś, co próbuje bardzo mocno wyjść z nowymi trendami czy połamać te, które są przyjęte. Myślę tu o jakichś konwencjach, materiałach, kolorystyce czy założeniach funkcjonalnych. Takich nie mieliśmy. Bardzo lubimy pracować przy różnych projektach i różnych funkcjach. To nie jest łatwe. Klienci lubią poruszać się wśród projektantów, którzy już mają w czymś doświadczenie, co jest głównym problemem naszych młodszych kolegów. Nie mogą oni startować w konkursach, do których nas zapraszają inwestorzy ze względu na doświadczenie, którym się możemy wykazać. To jest kłopotliwe. I widzę, że my po prostu mieliśmy trochę więcej szczęścia w życiu, bo ci młodzi są równie utalentowani jak my. A projekt jest zawsze obrazem tego, co się w danej sytuacji wydarzyło po stronie inwestora i po stronie wykonawcy, i po stronie projektanta. Rialto The Bridge jest naszym pierwszym hotelem, który budujemy. We Wrocławiu pracujemy nad wnętrzami hotelowymi i jeszcze nad dwoma dużymi hotelami – projektujemy cały budynek, łącznie z wnętrzami – we Wrocławiu i w Krakowie, w przepięknym miejscu, ale nie mogę zdradzić lokalizacji. Cieszyliśmy się także, jak udało nam się wygrać konkurs na szkołę w Wilanowie. Szkoła to projekt, którego nigdy wcześniej nie mieliśmy możliwości wykonać, bo nikt nam go nie zlecał, a próbowaliśmy dwa razy wystartować w przetargu i nie udawało nam się dostosować naszych parametrów cenowych do budżetu, którym inwestor czy gmina dysponowali. Lubimy robić projekty wszystkie. Lubimy robić projekty komercyjne, bo uważamy, że budynki komercyjne mają dużą skalę oddziaływania na publiczność, na społeczeństwo. Pozytywnie zazdrościmy naszym kolegom budynków typu filharmonia, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia (NOSPR), muzeum czy sale koncertowe i inne obiekty wielkiej kultury, natomiast mamy też świadomość tego, że robienie projektów takich, jak centrum handlowe, dobry budynek biurowy, dobra mieszkaniówka dla nieokreślonego jeszcze klienta, nieokreślonej rodziny jest czymś, co jeśli jest dobrze wykonane, może przyczynić się do zmiany gustu, także do tego, że klient poczuje się lepiej, że zacznie patrzeć na architekturę jak na coś, co ułatwia mu życie. I to jest taka autentyczna misja, jaką mamy do spełnienia. Bo projektując salę koncertową, to przede wszystkim musimy zagwarantować dobry odbiór koncertu, spektaklu muzyki, dźwięku. A kiedy projektuje się dobre centrum handlowe, trzeba zagwarantować to, że będzie się tam te zakupy dobrze robiło i to nie znaczy, że należy odtwarzać uliczkę prowansalskich miasteczek, które tak bardzo kochamy, ale kochamy je za to, że są autentyczne, a nie za to, że emanują jakimś takim eklektycznym badziewiem różnych form.
A marzenia? Architektoniczne marzenia?
Mam mnóstwo marzeń. Bez marzeń nie mógłbym żyć. Całym sensem mojego życia jest to, by dążyć do realizacji tych marzeń, ale oczywiście nie wszystko się udaje. Czasami jednak zbliżenie się do połowy tych marzeń już daje poczucie spełnienia. Natomiast architektonicznych marzeń nie mam. Nie mam marzenia o konieczności wybudowania czegoś, co sobie wymyśliłem. Zawsze zagadką – a jednocześnie wielką frajdą – jest to, z czym przychodzi klient. Bardzo lubimy projekty wymagające, kiedy trudne są okoliczności lokalizacyjne albo budżetowe. Dobry projekt nie zawsze oznacza taki, który operuje wielkim budżetem albo nieokreślonym, niezamkniętym budżetem. Wręcz odwrotnie, im więcej przeciwności, tym projekt staje się bardziej treściwy, głębszy, daje poczucie spełnienia i projektantowi, i na końcu inwestorowi. Jeśli są ograniczenia, to klientowi też jest łatwiej podjąć decyzję, bo nie może wybrać czegoś, na co go nie stać albo na co nie pozwala parametr działki, jej kształt, nasłonecznienie czy inne tego typu okoliczności. Więc... nie mam marzenia. Nie budzę się codziennie i nie myślę: „ach, jak chciałbym zaprojektować NOSP czy Filharmonię Szczecińską”. Na to, uważam, trzeba sobie zasłużyć.
A w Warszawie – nie masz ochoty czegoś zaprojektować, kiedy widzisz wolną przestrzeń, spacerując po mieście?
Nie, choć muszę przyznać, jeśli chodzi o sferę marzeń, że kilka razy w życiu udało mi się doprowadzić do sytuacji, która była dla mnie zaskoczeniem pozytywnym. Na przykład wtedy, kiedy po kilkunastu latach wróciłem do Paryża czy Nowego Jorku, gdzie byłem wcześniej jako turysta albo student. A wracałem tam po projekt. Z Bytomia jechałem do Nowego Jorku na budowę loftu. A kiedyś to było dla mnie miejsce moich inspiracji i doświadczeń, w oparciu o które przeprowadziłem swoją rodzinę do kopalni. Ten projekt był dla mnie miłym zaskoczeniem, choć to nie było moje marzenie, które wisiało nade mną codziennie rano, kiedy się budziłem. To było miłym akcentem. Nigdy też nie przypuszczałem, że pojedziemy z Łukaszem [Zagałą – współwłaścicielem pracowni – przyp. red.] na Jamajkę projektować przeróbkę basenu pewnej posiadłości. Ludzie ze Śląska, z Bytomia, trafiają w całkiem inny kontekst. To było zaskoczenie, to była przygoda – a to też jest bardzo ważne, bo projektowanie to jest pewnego rodzaju przygoda. Ta przygoda jest często trudna, okupiona ciężką pracą, nerwami, stresem. Natomiast jeśli się ją wykonuje z pełnym przekonaniem, z pasją, to jest łatwiej, i łatwiej jest też trafiać do klientów, jeśli można się im zaprezentować jako projektant proponujący rozwiązania, które już sam na sobie często przetestował. To uważam za coś wartościowego. Jeśli zapraszamy klientów do naszego biura albo są przypadkowo w naszych domach, to widzą to, co często im – niedosłownie – opowiadamy w ich proponowanych projektach, gdzie zderzamy coś drogiego z biednym, coś chłodnego z ciepłym etc. Wtedy jest nam łatwiej i klientom jest łatwiej nam zaufać.
Z których projektów jesteś najbardziej dumny?
Z wielu jestem dumny. Ze wszystkich jestem dumny. Nie mam projektu, który bym schował, ale to nie znaczy, że czegoś bym nie poprawił. Nasuwają się zawsze pytania, czy mogłem o coś bardziej zadbać podczas nadzorów, czy proces redukcji niektórych elementów już na etapie realizacji był dobry, czy mogłem jednak się postawić, wpłynąć na klienta. Zawsze marzyłem o tym, by projektować w różnych skalach i cieszy mnie to, że to się spełniło. Bo duże projekty to nie są projekty dużych budżetów czy dużych budynków. Duże projekty to są projekty, które mają duże idee. I może nim być płot, który sobie zrobiłem wokół mojego budynku, a który później stał się punktem wyjścia do zaprojektowania dwóch budynków biurowych, gdzie wykorzystaliśmy korytka kablowe. Udało nam się przekonać dużą korporację, by z takiego elementu skorzystała na elewacji budynku [Nowa Fabryczna w Łodzi, Skanska – przyp. red.]. A nie było to oczywiste. Z takich rzeczy małych się cieszę. Albo inny przykład – Kanlux. Biurowiec stworzony w starej stołówce jednostki wojskowej, który zdobył miano najlepszego budynku biurowego w Europie. To są takie małe zwycięstwa. Myślę, że sukces architekta to nie to, że jego projekty są popularne w czasopismach. Chyba większe dla mnie znaczenie ma to, że klient do nas wraca po kolejny projekt. A przecież projektowanie często też dla klienta nie jest niczym miłym. Często także klient musi się zdenerwować albo podrapać w głowę, albo musi poszukać dodatkowych pieniędzy, albo coś go zaskoczyło. Ale jak wraca po kolejny projekt, to znaczy, że jest zadowolony, a poczucie zadowolenia klienta zadowolonego jest chyba miarą sukcesu projektanta. Gorzej by było, jakbym musiał, widząc klienta na ulicy, przechodzić na drugą stronę, by przypadkiem mnie nie zauważył i nie zdzielił torbą.
Ile przeważnie projektów przedstawiacie inwestorowi? Ile wersji?
O nie, nigdy nie przedstawiamy alternatywy, kiedy nie widzimy potrzeby. Zawsze z tym walczyliśmy na studiach. Proszono nas o zrobienie trzech wersji elewacji. Ale kończyło się tym, że braliśmy kredki i kolorowaliśmy na inne kolory tę jedyną właściwą wersję, ponieważ profesor tego wymagał. A ja wiedziałem, jaką elewację chciałem do tego projektu zrobić. To samo jest z klientem. Jeśli widzimy potrzebę alternatywy albo inwestor nas o to prosi i my znajdujemy na to jakąś receptę, to tak robimy. Jeśli widzimy, że nie ma podstaw do tworzenia dodatkowego pomysłu na rzut, na funkcję, na elewację, to tego nie robimy i tłumaczymy to klientowi, mówiąc, że to będzie działanie na siłę. Często nam się zdarza, że nasze projekty nie od razu są akceptowane. Często musimy się cofnąć, często musimy zawrócić, często musimy koncepcję schować do szuflady i wyciągnąć nową, bo nie można przez korektę pomysłu doprowadzić do jego zniekształcenia. Więc kiedy się do takiego momentu zbliżamy, mówimy: „ok, wyczerpaliśmy możliwość w tym konkretnie temacie, zostawmy to i zobaczmy, czy pójście całkiem nową ścieżką, wybranie całkiem nowej metody doprowadzi nas do lepszego rozwiązania”. Bo zagłaskiwanie jednej koncepcji może ją całkowicie upośledzić i uczynić z niej karykaturę. ν
Z Bytomia w świat
Przemo Łukasik urodził się w Chorzowie w 1970 roku. Ukończył wydział architektury na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Studiował również w École d’Architecture Paris-Villemin w Paryżu we Francji. Po studiach pracował w biurach: P.P. Pabel Architekten w Berlinie oraz paryskich biurach Jean Nouvel Architecture i Odile Decq/Benoit Cornette. W 1997 roku wraz z Łukaszem Zagałą założył autorską pracownię architektoniczną Medusa Group. Przez rok wykładał w École Spéciale d’Architecture w Paryżu. Prywatnie mocno związany ze sportem – uprawia triathlon, angażuje się również społecznie na Śląsku. Mieszka w domu stworzonym na terenie byłej śląskiej kopalni kruszcu Orzeł Biały, przy szybie Bolko.