Cud nad Wisłą?
Zagięta stronaTo, że piłkarskie święto elektryzuje świat nieruchomości, stało się jasne, gdy dwie wiodące firmy z branży – IVG i Jones Lang LaSalle – ogłosiły jeszcze przed meczem otwarcia, iż wykonały badania, by obliczyć, który kraj będzie zwycięzcą Euro 2012. Analiza oparta była na zestawieniu wyników z poprzednich turniejów z ówczesnymi danymi z rynku nieruchomości w tych krajach. Jak im poszło? Zdaje się, że nie najlepiej. Przeprowadzona przez IVG analiza „wskaźników makro-piłkonożnych” wykazała, że to Niemcy wygrają Euro 2012, ponieważ w dwóch kolejnych mistrzostwach drużyna ta zawsze wchodziła do finału, by potem w dwóch następnych odpaść w fazie grupowej. W finale Niemcy mieli spotkać i rozgromić Chorwację, która miałaby zajść tak daleko, ponieważ w ostatnich sześciu mistrzostwach było sześciu różnych zwycięzców i sześć różnych drużyn spotkało się w trzech ostatnich finałach, z czego tylko jedna nie z południa Europy. Chorwaci mieli być wicemistrzami również według JLL, co wynikało z kombinacji dochodów państwa, wzrostu wartości rynku magazynowego i liczby wynajętych biur w najlepszych lokalizacjach. W finale pokonaliby ich Portugalczycy. Jak wiadomo, Chorwacja nie przebrnęła nawet fazy grupowej. Agenci z JLL przewidywali również, że Hiszpania i Niemcy nie przejdą ćwierćfinałów, a Rosja wyjdzie z grupy z pierwszego miejsca i pokona Holandię w meczu ćwierćfinałowym. Jedynym celnym strzałem badaczy z JLL było twierdzenie, że Anglia zwycięży w grupie D (w oparciu o zwroty z inwestycji, jakie można wypracować na rynku powierzchni handlowych), a Francja wyjdzie z niej na drugim miejscu. Potem jednak dali plamę, przewidując, że Anglia pokona Włochy w następnym meczu.
Zestawianie ze sobą danych z rynku nieruchomości i wyników drużyn piłkarskich miało być oczywiście pewnego rodzaju zabawą, nie dziwi więc, że prognozy były nietrafione. Ale czy dziś, gdy jesteśmy o jedno Euro mądrzejsi, możemy znaleźć jakikolwiek związek między gospodarką lub rynkiem nieruchomości danego kraju, a wynikami jego drużyny podczas tego turnieju?
Trzy z czterech drużyn należących do grupy PIGS (Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania) przeszły do półfinału. Czwarty jej członek – Grecja (która jakimś cudem wygrała ten turniej w 2004 roku) – poradził sobie lepiej od oczekiwań, awansując do ćwierćfinału. Państwa z północy Europy, relatywnie mniej dotknięte kryzysem, nie zaszły tak daleko. Dania i Szwecja nie wyszły ze swoich grup, podobnie jak Polska. Anglicy, jak zwykle, zawiedli (pytanie: czy jeśli zawsze zawodzisz, to twoje wyniki można nadal określać jako rozczarowujące?), a Holandia nie wygrała nawet jednego meczu. Chociaż Niemcy zagrali w półfinale, panuje przekonanie, że nie spełnili pokładanych w nich nadziei, ponieważ pozostają bez złotego medalu od 16 lat, mimo iż mieli jedną z najlepszych drużyn podczas Euro 2012. Francja została po prostu zmiażdżona przez Hiszpanów. A Rosja, której rynek nieruchomości przeżywa prawdziwy boom, nie dała rady Grekom i przegrała z kretesem.
Czy nie było tak, że PIGS pogryzły rękę, która je karmi… finansowo? Ćwierćfinałowi Grecja-Niemcy media przypięły łatkę przeklętej rozgrywki między tonącą w długach Helladą i jej germańskimi wierzycielami. Hiszpania i jej do połowy zbudowane miasta-widma, Grecja i jej zabite deskami sklepy, Włochy i jej powalony na kolana sektor budowlany, który po upojnej bunga-bunga rytmicznym krokiem wpadł w recesję… jak to możliwe, że ich los odwrócił się diametralnie na boisku piłkarskim? Prawdopodobnie najbardziej racjonalnym wytłumaczeniem jest to, że obecne drużyny tych krajów są produktem lepszych czasów, kiedy inwestycje i pieniądze jeszcze do nich napływały. Ale jako odwieczny fan Oldham Athletic, klubu piłkarskiego z niższej ligi, z depresyjnego, postindustrialnego miasteczka na północy Anglii, wolę bardziej romantyczne wytłumaczenie. Piłka nożna zawsze była cudownym antidotum na biedę i gospodarczą zapaść.