Można stanąć pod cukiernią i zobaczyć, że kolejka sięga do kolejnej przecznicy, i zrozumieć, że poziom cukru w naszej krwi na pewno spadnie do zera, zanim dotrzemy do lady. Można też wejść do sklepu i znaleźć tam całą masę pączków, ale wyłącznie pomalowanych czekoladą i wypełnionych masłem orzechowym, co zawsze sprawia, że zastanawiam się nad sensownością różnorodności pączkowych opcji. Zapewne gdybym była dyktatorem wszechświatowego totalitarnego państwa, ludzkość byłaby skazana na wieczne jedzenie pączka z różą i skórką pomarańczową na kruchej skórce, z odrobiną lukru, bez żadnych szans na modną pistację, kolorowe posypki i wersje bezglutenowe czy, chroń nas Panie, na donaty z dziurką (choć cenię przesłanie „Ekonomii obwarzanka”).
Podobnie, gdybym tylko mogła samodzielnie decydować o kształtach budynków, otaczający mnie podmiejski krajobraz stałby się znacznie bardziej monotonny, a każde miejskie osiedle po