Tajne przez poufne
Zagięta stronaDlaczego tak się dzieje? Deweloperzy się boją. Kiedy staram się dowiedzieć czegoś o nowej wieży, czy kolejnej dużej inwestycji wielu inwestorów nabiera wody w usta. - Lepiej tego nie nagłaśniać. Przecież zaraz zacz-ną się protesty - mówią. Coś w tym jest. Patrząc na statystyki dotyczące sporów budowlanych wyłania się przerażający obraz polskiej rzeczywistości. Niemal każda inwestycja jest blokowana: przez sąsiadów, ekologów, konkurentów, stowarzyszenia, związki... Listę chętnych do protestowania można ciągnąć w nieskończoność. Główny Urząd Nadzoru Budowlanego wydaje dziennie kilkanaście decyzji dotyczących sporów budowlanych. Rocznie prowadzi tysiące spraw. Większość z nich i tak trafia na wokandy sądów administracyjnych. A tam ciąg-ną się one latami. Po części rozumiem więc inwestorów.
Z drugiej strony mam wrażenie, że w wielu przypadkach deweloperzy nie potrafią, bądź nie chcą, komunikować się z najbliższym otoczeniem. Najbardziej są zadowoleni, gdy uda się im rozpocząć budowę bez większego szumu. A przecież - jak pokazuje doświadczenie - start prac budowlanych nie gwarantuje, że realizacji nie uda się zatrzymać. Czy to się kiedyś zmieni? Trudno powiedzieć, choć szczerze wątpię. Protesty weszły nam w krew. To nawyk, którego się chyba nie pozbędziemy.
Choć jest i druga strona tego medalu. Nie będę tu wymieniać setek samowolnie rozebranych zabytków, czy stosowania kruczków prawnych, żeby nie do końca legalną inwestycję ?przepchnąć" przez urzędniczą machinę. To wszystko powoduje, że obraz dewelopera w Polsce jest niekorzystny. W lokalnych mediach bardzo często deweloper jest przedstawiany jako cwaniak, krwiożerczy kapitalista, który szuka okazji do szybkiego zarobku. To obraz wypaczony, często krzywdzący. Ale taki jest i jeszcze długo taki będzie.
Dlatego chciałbym prosić o więcej jawności. Nie rozumiem, dlaczego do dziś nie powstały czytelne plany zagospodarowania przestrzennego. Dlaczego polskie miasta nie dysponują makietami, które w przejrzysty sposób - nawet dla laika - pokazywałyby, jakie budynki i gdzie można stawiać. Zupełnie nie potrafię też zrozumieć, dlaczego nawet urzędnicy, którzy są reprezentantami społeczeństwa starają się pomagać deweloperom w potajemnym szykowaniu inwestycji. Co gorsze, mam wrażenie, że zarówno w dużych, jak i małych miastach wytworzył się wręcz zwyczaj tajnych narad deweloperów i urzędników. W zaciszach gabinetów inwestorzy przedstawiają urzędnikom swoje pomysły i konsultują je w zasadzie tylko z nimi. A brak planów zagospodarowania dodatkowo sprzyja powstawaniu tych dość dziwnych związków urzędniczo-deweloperskich.
Podczas tegorocznych targów MIPIM dużo mówiło się o Polsce. Byliśmy wychwalani i wskazywani jako miejsce, gdzie warto robić interesy. To miłe, ale mimo wszystko wciąż dzieli nas przepaść od zwyczajów panujących na tzw. rynkach rozwiniętych. Przykład? Odwiedziłem stoiska Paryża i Londynu. W olbrzymich namiotach prezentowane były makiety całych dzielnic, a nawet miast. Planowane inwestycje były na nich zaznaczone. Nikt nie chciał ich ukrywać. A u nas? U nas było... przaśnie. Nie chcę się pastwić nad jednym z dużych miast i inwestorami, więc nie wymienię ich nazw. Jednak przykro było patrzeć, jak deweloper potajemnie pokazywał urzędnikom kilka kartek, na których widniały szkice nowego wieżowca. Gdy pojawiłem się w pobliżu, wszyscy się speszyli. Co ciekawe, sam inwestor pochodził z Europy Zachodniej i chyba nie znał jeszcze panujących u nas zwyczajów. Gdy spytałem o inwestycję, chciał o niej opowiedzieć, ale, zaraz pojawili się doradcy z Polski. - Nie rozmawiaj z prasą! - usłyszał i na tym spotkanie się zakończyło. Speszeni urzędnicy też nie chcieli rozmawiać. Wszystko tajne. Tajne przez poufne.