EN

Więcej odwagi!

Zagięta strona
Osoby z branży nieruchomości mają wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia. Zdradzają coś interesującego, a potem rzucają szybko: ale to było off the record. I tak pozostają nam czasem tylko ograne frazesy
Nie znoszę autoryzacji, chociaż uważam, że jest to narzędzie przydatne. Często pomaga obu stronom wyjaśnić pewne kwestie i osadzić je w odpowiednim kontekście. I to akceptuję. Nikt nie chce być opacznie zrozumiany. Jednak, kiedy z kimś rozmawiam, liczę, że traktuje on serio nasze spotkanie i nie opowiada bzdur. Podobnie robię i ja. Zresztą ludzie, z którymi spotykam się na gruncie zawodowym, to profesjonaliści i znawcy tematu, więc nie jest trudno. A jednak, kiedy przychodzi do autoryzacji wywiadu czy wypowiedzi do artykułu, zamiast początkowych celnych uwag, wnikliwych obserwacji i, czasami, niepopularnych sformułowań, otrzymuję PR-owo-marketingowy, słodko brzmiący potok oczywistości. Czasami dotyczy to naprawdę błahych spraw. Innym razem naprawdę ważnych dla branży - takich, które trzeba określić po imieniu, a nie dobierać eufemizmy, parafrazy i omówienia. Działy PR-owe i marketingowe mają w tym swój udział: poprawność polityczna przede wszystkim. Tyle że czytelnik (o autorze nie wspominając) traci przez to zainteresowanie wypowiedzią. A jeśli takich cytatów w tekście jest kilka, to nagle okazuje się, że wszystkie są do siebie podobne, mówią o tym samym. Szkoda, ponieważ osoby, z którymi rozmawiam są fachowcami, znają się na swojej pracy i potrafią ciekawie opowiadać o rynku. Mają wyrazistą osobowość, którą korporacyjne reguły starannie dopasowują do schematu. Tym bardziej frustrująca jest myśl, że po autoryzacji będzie to znów utarty frazes. Co prawda, artykuły branżowe to nie kryminale opowieści z ekscentrycznymi bohaterami, ale miło byłoby przeczytać coś, co doskonale oddaje problem, a nie jest nudne i przewidywalne. Przykład z podwórka handlowego: czy nie ładniej brzmi sformułowanie ?bukiet najemców" (jak to określił jeden z rozmówców mojej redakcyjnej koleżanki) niż zużyty ?miks najemców"? I jeszcze jeden, w którym wypowiada się zarządca centrum handlowego (przed autoryzacją): ?Rola zarządcy polega na tym, żeby pomóc najemcom zwiększyć ich płynność finansową. Mam tu na myśli przygotowanie terminarzy płatności, czyli harmonogramów spłat zaległości tak, aby nie dopuścić do zwolnienia powierzchni oraz aby pomóc najemcy w uregulowaniu bieżących rachunków. Często wiąże się to z udzieleniem rabatu na określony czas". Rabatu? O zgrozo! Dlatego po autoryzacji zostało tylko tyle: ?Rola zarządcy polega też na tym, żeby wspomóc najemców w osiąganiu przez nich optymalnych wyników finansowych". Ponadto autoryzacja jest często rozumiana mylnie - od dziennikarza wymaga się przesłania całości tekstu, podczas gdy przyjęty jest zwyczaj (zapisany w ustawie o prawie prasowym z 1984 roku, art. 14) sprawdzania wypowiedzi własnej w kontekście, w jakim została ona użyta. Czasami zdarza się, że cytowana osoba czuje w sobie dziennikarską żyłkę i postanawia napisać tekst za mnie. Oczywiście, są tematy, które wymagają szczególnej współpracy merytorycznej z ekspertem, ale nie oznacza to ingerencji w artykuł w każdym możliwym zakresie. Jest jeszcze inny, interesujący typ rozmówcy: taki, który mówi dużo, chętnie i publicznie, ale obraża się, jeśli zostanie zacytowany. Problem pojawia się również, kiedy dziennikarz zamieści w tekście sprawdzoną informację, która jednak nie jest po myśli danej firmy. Niektórzy twierdzą, że media potrafią poważnie zaszkodzić, publikując ?tajne" informacje. Być może. Na tym polega nasza praca: rzetelnie informować o tym, co się dzieje. Z drugiej strony jest w tym trochę winy dziennikarzy, którzy przyzwyczaili firmy do ?przeklejania" wszystkiego, co podeśle dział marketingu. Tylko że wtedy, zamiast z profesjonalnym wydawnictwem, mamy do czynienia z tubą dla reklamodawców. Widocznie takie są realia naszego małego, branżowego świata. Zatem na koniec apel: więcej odwagi!

Kategorie