Monumentalna głupota czy szaleństwo
Zagięta stronaPowodem nie był atak pocisków dalekiego zasięgu, lecz działania kilku nadgorliwych deweloperów. Firmy podejrzewane o zaangażowanie w tę kulturalną destrukcję zostały postawione w stan oskarżenia, podobnie jak inna spółka budowlana, która w maju tego roku zniszczyła świątynię Majów w Belize (jedną z największych w tym kraju, liczącą 2300 lat), aby wykorzystać żwir do wypełniania dziur w jezdni. U nas, w demokratycznej Europie, mamy wystarczające systemy regulacyjne, aby zapobiegać bezsensownej destrukcji niezastąpionych zabytków. Zatem nic podobnego nie mogłoby się tu wydarzyć. Czy aby na pewno?
Wyobrażam sobie, że kiedy czytacie Państwo ten artykuł już jesteście gotowi ripostować, iż deweloperzy w Polsce mają ogromne trudności w relacjach z konserwatorami zabytków. Ci stróże narodowego dziedzictwa, wyposażeni w oręż biurokracji, znani są z udaremniania wszelkich wysiłków zmierzających do odnawiania i przywracania do życia budynków wciągniętych na listę zabytków. Dotyczy to jednak głównie obiektów, których wartość kulturowa nie budzi żadnych wątpliwości. Ale co z tymi, które nie są tak wysoko cenione, ale obrazują jednak tkankę i życie miasta w poprzednich epokach? Pamiętam, jak siedząc przed moim lokalnym pubem na warszawskiej Pradze, z obawą spoglądałem na wspaniałą swego czasu XIX-wieczną kamienicę po przeciwległej stronie ulicy – martwiłem się o jej losy, bo było oczywiste, że jeśli nic nie zostanie wkrótce zrobione, budynek ten po prostu się zawali. Była ona już wówczas mocno zniszczona i stanowiła lokum dla „problematycznych najemców” – czyli tych, którzy raczej nie są w stanie zamieszkać gdzie indziej ze względu na brak perspektyw zatrudnienia. Takie budynki nie są rzadkością na Pradze, którą II wojna światowa na szczęście oszczędziła, dzięki czemu jest ona prawdopodobnie najbardziej autentyczną i nastrojową dzielnicą. W przypadku tego konkretnego budynku, remont byłby zdecydowanie kosztowny i musiałby zostać przeprowadzony bez jakichkolwiek widoków na zwrot z inwestycji, o ile mieliby w nim pozostać obecni lokatorzy. Wydaje się jednak, że w końcu udało się znaleźć rozwiązanie tej łamigłówki - zaakceptowane zarówno przez lokalne władze, jak i deweloperów: sprzedać nieruchomość, wyeksmitować najemców, zburzyć kłujące w oczy brzydactwo, a na jego miejscu zbudować piękny lśniący biurowiec. Pytanie, czy przyszłe pokolenia docenią schludność tego rozwiązania, nie było elementem równania. Jedno jest pewne – kolejny kawałek historii Warszawy został bezpowrotnie utracony.
Być może niektóre budynki historyczne łatwiej potraktować w ten sposób niż inne. Nikt nie lubuje się w abstrakcyjnych formach powojennej architektury modernistycznej, szczególnie jeśli powstały one w komunistycznych latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, nieprawdaż? Okazuje się, że w czeskiej Pradze je kochają. Od lat siedemdziesiątych pewien budynek zdobi – niektórzy twierdzą, że szpeci – park na zachód od centrum miasta. To Hotel Praha, ogromna komunistyczna wizytówka, która zdominowała całą okolicę. W przeciwieństwie do brutalności architektury tego okresu, struktura tego hotelu charakteryzuje się zaokrągleniami i falami wpisującymi się w krajobraz. Niektórzy historycy architektury uważają to za unikatowe. Oświadczenie nowego właściciela obiektu dotyczące jego planów wyburzenia budynku, by zrobić miejsce na nową elegancką szkołę, sprowokowało setki konserwatorów, architektów i historyków do demonstracji na terenie hotelu i przed biurem dewelopera. Nie zaprzeczam, że nasza część Europy desperacko potrzebuje nowoczesnych obiektów. Nie twierdzę też, że deweloperzy nie mają tu do odegrania kluczowej roli. Jednak jeśli nie będziemy ostrożni, to może okazać się, że powtórzymy te same niewybaczalne błędy – akty wandalizmu, które zostały popełnione w przeszłości przez sektor prywatny i publiczny.