Budować niewyobrażalne
Zagięta stronaPierwszy raz w życiu na niewyobrażalny – jak mi się wtedy wydawało – upał trafiłam w Grecji. Stojąc na zboczu Akropolu, pomyślałam, że nie ma bardziej gorącego i dusznego miasta niż Ateny latem, i że w takim miejscu żyć się nie da. Kilkanaście lat, parę książek oraz kilka nieklimatyzowanych redakcji później wiem, że grecki upał to nie taka tragedia. Gdy patrzę na projekt monumentalnego Mall of the World, sztucznego miasta-centrum handlowego w Dubaju, które ma za 10 lat ciągnąć się przez 4,5 km pustynnego nabrzeża, i przynajmniej przez część roku tworzyć w pełni klimatyzowaną oazę hiperkonsumpcjonizmu, moje rozumienie gorąca – i biznesu – blednie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że potrzeby lokalnego rynku (dziś nieco ponad dwa miliony mieszkańców) nie zdołają nawet w połowie zapełnić tego energochłonnego molocha. Choć faktycznie, pytanie o to, gdzie kończy się potrzeba, a gdzie zaczyna przepych akurat na Środkowym Wschodzie nie jest może zbyt zasadne. Z gustem i złożami ropy się nie dyskutuje. Zostaje kwestia tego, kto to wybuduje. Odpowiedź nie wygląda już tak dobrze jak wyłożone chłodnym marmurem alejki. Do niewolniczej pracy w nieludzkim upale emiratu długo jeszcze nie zabraknie siły roboczej sprowadzanej z Indii i Pakistanu. Podobnie jak nigdzie nienotowanych wypadków śmiertelnych, o których przecież powszechnie wiadomo, że są na porządku dziennym. Kto bogatemu zabroni? Z podobnego założenia wyszedł też pewnie deweloper budowanego na Manhattanie apartamentowca One Riverside Park. Wbrew temu, co pokazują oszałamiające wizualizacje budynku, wyobraźnia jego projektantów miała granice. Nie potrafili sobie wyobrazić, że niezamożni i bardzo zamożni mieszkańcy mogą dzielić jedno wejście do budynku. Dla lokatorów, którzy za swoje mieszkania z widokiem na rzekę Hudson zapłacili kilkanaście milionów dolarów, sąsiedztwo przez ścianę lub sufit z tymi, którzy dostali je od miasta (warunek umowy o preferencyjnym nabyciu atrakcyjnych gruntów) było jeszcze do zniesienia. Jednak wizja spotkania twarzą w twarz przy skrzynkach na listy lub (o zgrozo!) w windzie – już mniej. „Wejścia dla biedoty” nie są też zresztą obce europejskim miastom. Można tu oczywiście argumentować, że dbanie o zrównoważony rozwój mieszkalnictwa i więzi społecznych nie jest obowiązkiem prywatnej firmy, klient płaci to i wymaga. Przecież nikt nie chce mieć sąsiadów spod ciemnej gwiazdy! Biznes to nie organizacja charytatywna, ani żadna tam odpowiedzialność społeczna. Biznes to spektakularne inwestycje, geometryczny wzrost sprzedaży, rekordowe kontrakty i napędzanie gospodarki. Biznes to znaczy wygrywać. A że czasem przy szemranym finansowaniu, fuszerce, zatrudnieniu na czarno? Wielkie rzeczy wymagają wielkich poświęceń. Może gdyby podatki nie były tak wysokie, rynek tak konkurencyjny, a wszyscy wokół nie robili tak samo, wtedy dałoby się normalnie, po ludzku, uczciwie. Można to sobie wyobrazić. Nowojorska tragedia WTC to nie tylko dramat ofiar zamachu i ich rodzin. Po latach zbiera swoje drugie, czarne żniwo, upominając się o ratowników, którzy – nie zważając na brak masek – nieśli pomoc w pełnych azbestu i toksyn zgliszczach. Teraz tysiące chorują na raka. Jak wiele tak naprawdę chcemy sobie wyobrażać? Jak daleko sięgać myślami w przyszłość? Jak często zastanawiać się, czy nie robimy krzywdy? Niekoniecznie dziś, jutro, ale za lata? Chciwość nie zawsze ma twarz cynicznego Wilka z Wall Street. Czasem to ignorowanie przemykającego gdzieś w głowie „a co jeśli?”. Czasem po prostu „trzeba domknąć budżet”, „to nie nasz problem” i „nie warto martwić się na zapas.” Byle szybciej, taniej, dla świętego spokoju. Są oczywiście strażnicy tych zapędów. Są regulacje prawne, normy techniczne, instytucje państwowe i procedury bankowe. Ale też wnioski upadłościowe, raje podatkowe, odwołania, ugody i rekordowe odszkodowania. A po nich „góra trzy lata kiepskiej prasy” i właściwie nic takiego się nie stało. Nikt dziś przecież nie pyta, czyim kosztem powstał Akropol. ν