Humanitaryzm a puste domy
Zagięta stronaW niektórych rejonach Niemiec domy jednorodzinne – niegdyś spełnienie marzeń wzorcowej niemieckiej rodziny – stały się kulą u nogi dla swoich właścicieli. Nieruchomości popadają w zaniedbanie, bo często utrzymują je w pojedynkę ludzie starsi, którzy nie mając dużych potrzeb lokalowych, woleliby ponosić mniejsze koszty utrzymania. Według Hildegardy Schröteler-von Brandt, profesor architektury na Uniwersytecie w Siegen, w wielu rejonach wiejskich i mniejszych miastach nie ma już nawet gwarancji, że kwota uzyskana ze sprzedaży domu wystarczy właścicielowi na zapewnienie sobie choćby pokoju w domu opieki. Według artykułu zamieszczonego przed kilkoma laty w „Der Spigel”, niektóre z miast w Niemczech wyludniają się tak bardzo, że zbyt małe zużycie wody powoduje zatory w sieciach kanalizacyjnych i problemy z utrzymaniem infrastruktury. W Sonnenbergu, mieście niegdyś słynnym z produkcji zabawek, wyburzono nawet część willi oraz bloków mieszkalnych i posiano trawę, żeby nie straszyć pustostanami. Wiadomo – zaniedbane nieruchomości z oknami zabitymi dyktą obniżałyby wartość okolicznych obiektów i ciągnęły w dół całą okolicę. Choć za tego rodzaju problemy w dużej mierze odpowiada migracja ludności ze wsi i małych miast do wielkich metropolii, nakłada się na to inne zjawisko potencjalnie o wiele groźniejsze w skutkach. Według badań opublikowanych w tym roku przez Hamburg Institute of International Economics, Niemcy mają dziś najniższy wskaźnik urodzeń spośród wszystkich 236 krajów na świecie. Rocznie na 1 tys. osób rodzi się tylko 8,2 dzieci, o 0,2 mniej niż w ciągnącej się dotychczas w ogonie Japonii. Według rządowych przewidywań, jeśli obecne trendy utrzymają się, liczba obywateli Niemiec spadnie prawie o 20 proc. (do 67 mln) do roku 2060. Byłaby to katastrofa dla niemieckiego systemu ubezpieczeń społecznych i w rezultacie dla całej gospodarki.
Przy obecnych przemianach demograficznych, chcąc utrzymać obecny poziom życia, największa gospodarka w Europie potrzebuje więc jednego z dwojga: albo gwałtownego wzrostu urodzeń, albo pobudzenia imigracji zarobkowej do Niemiec. Pierwsze jest całkowicie nierealne, bo nawet kosztujące niemieckiego podatnika ponad 200 mld euro rocznie dopłaty dla rodzin od lat nie są w stanie zwiększyć niemieckiej dzietności. Według fundacji Bertelsmanna, aby zrównoważyć naturalny spadek ludności, Niemcy muszą co roku przyjąć 533 tys. imigrantów
W wielu krajach Europy wskaźniki demograficzne są alarmujące. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego do 2050 roku populacja Polski zmniejszy się do niecałych 34 mln z obecnych 38 mln (czyli o 12 proc.). Stanisław Gomułka, ekonomista Business Centre Club, uważa, że zapobieżenie temu spadkowi wymagałoby przyjmowania nawet 200 tys. imigrantów rocznie. Populacja Rosji ma zmniejszyć się o 22 proc. (do 111 milionów) w ciągu niespełna 35 lat, a w Portugalii w tym samym czasie ten spadek wynieść ma aż 29 proc. W całej Unii Europejskiej współczynnik dzietności wynosi 1,6 dziecka na kobietę i jest sporo niższy od gwarantującego zastępowalność pokoleń (2,1).
Na świecie jest dziś 60 mln ludzi, którzy z powodu wojny musieli opuścić swoje domy. To faktycznie kilkakrotnie więcej niż jeszcze parę lat temu i najwięcej od czasu II wojny światowej. Lecz również w XX wieku uchodźców wojennych było kilkadziesiąt milionów. Co więcej, każdego dnia na świecie umiera 20 tys. ludzi z głodu i chorób związanych z niedożywieniem. Obecnie ten dramatyczny wskaźnik jest stosunkowo niski, w ubiegłym wieku z powodu głodu umierało więcej ludzi. Mimo to dopiero teraz Europa zdecydowała się w imię solidarności międzyludzkiej otworzyć granice tym, którzy szukają u niej schronienia. Przypadkiem lub nie, stało się to w chwili, gdy stanęła przed największym kryzysem demograficznym w historii.