Przez ten – i krótki, i długi, zależy jak na to spojrzeć – czas to on jako pierwszy widział moje teksty i zdjęcia z wakacji. Cierpliwie znosił spóźnienia. Czuwał przy szpitalnym łóżku. To o nim pierwszym myślałam, gdy trzeba było sprawdzić wynik ważnego egzaminu. Albo gdy zapominałam kupić tort na jakąś okazję. Nigdy nie kręcił nosem, gdy trzeba było wstać w środku nocy i pognać na drugi koniec kraju. Nie protestował (ba – pomagał!), gdy pod wpływem impulsu (i odrobiny porto) kompletnie wywracałam wakacyjne plany. Nie znał pojęcia „obrazić się”. Nawet gdy zapominałam zajrzeć do niego w święta. Oczywiście, jak wszyscy czasem miewał gorsze chwile, ostatnio jakby regularniej. Wtedy kompletnie zamykał się w sobie. Znikał bez uprzedzenia na kilka dni. Zawsze jednak wracał z tym swoim „Witaj!”. – Nie nadążasz już za mną – droczyłam się czasem. A