Nuda może być twórcza
Zagięta stronaA przecież kiedyś z takiej nudy rodziły się wiekopomne dzieła. Oczywiście jeśli nudzącym się był ktoś łebski. Taki samorodny talent – z braku lepszego zajęcia – siedział w domowym warsztacie i coś tam dłubał. Dłubał, dłubał, aż wydłubał turbinkę, która pozwala zaoszczędzić 150 proc. paliwa. Oczywiście wynalazek się nie przyjął, bo paliwa wówczas nie można było kupić, więc i nie było co oszczędzać. Ktoś inny pomylił receptury i został z tysiącem koszy pełnych twardych, suchych rogali bez smaku. Siedział załamany na zapleczu piekarni, przeżuwając w zamyśleniu to paskudztwo, aż doznał olśnienia – wynajął tuzin ludzi z wózkami, wymyślił łapiącą za serce nazwę i już wkrótce po krakowskie bajgle ustawiały się długie kolejki. A jeszcze inny, siedząc na progu drewnianej chaty, machinalnie grzebał kijem w piasku. I jakoś tak niechcący nakreślił kształt, który niedługo później (w 3D i skali 400:1) zmaterializował się przy Złotej 44.
Nawet jeśli ktoś nie miał nadzwyczajnych talentów, to nuda potrafiła być twórcza. Przecież to z nudów człowiek sięgał po książkę, potem kolejną, i jeszcze jedną, aż nagle okazywało się, że wygrywał „Wielką Grę”, albo – w ekstremalnych przypadkach – zostawał rektorem Uczelni Łazarskiego. A nuda była przecież na porządku dziennym – telewizja oferowała dwa programy z radzieckimi filmami, jesienią cały czas lało, zimą szalały zamiecie, a rodzice Marka Zuckerberga mieli często ciche dni.
Dziś tak się nie da. Nikomu nie jest już dane leżeć godzinami na kanapie w bloku z wielkiej płyty i gapić się w sufit, na którym pęknięcia same układały się w struktury chemiczne nowych pierwiastków honorowanych Noblem. Dziś w takich sytuacjach do akcji wchodzi smartfon lub tablet. Cud techniki rodem z „Odysei kosmicznej” służy zazwyczaj do tego, by palcem wskazującym napierniczać w kolorowe kulki, ewentualnie kciukiem układać w stosy kolorowe klocki. No, można jeszcze pisać do znajomych z sakramentalnym pytaniem, co u nich słychać, choć wiadomo, że nic. Bo jeśli działoby się coś istotnego, np. wpadliby pod tramwaj, z pewnością już opublikowaliby na Facebooku pełnometrażowy film z tego zdarzenia lub przeprowadziliby na Twitterze relację live. W każdym razie donieśliby o tym urbi et orbi.
Jeśli potrzebujemy silniejszych wrażeń, włączamy telewizor i na jednym z tysiąca kanałów możemy zaintrygowani obserwować, jak Magda Gessler bije kogoś dorszem po twarzy albo zaśliniony rolnik spod Zamościa ugania się za kobietami (zamiast chodzić za pługiem). Są jednak tacy, których nawet tak wstrząsające wydarzenia nie są w stanie wyrwać ze stuporu. Dla nich nie ma ratunku – wkrótce wykoleją się i trafią na margines. Zaczną pić sojową latte, wyrywać staruszkom torebki w Parku Skaryszewskim, ewentualnie wstąpią do młodzieżówki partyjnej. Tak czy inaczej: stoczą się na samo dno.
Nie bójmy się zatem nudzić. Byle twórczo.