EN

Analogi nadal w modzie

Od redakcji
Planując tegoroczne wakacje w górach, przypomniałem sobie moje pierwsze wyjazdy w Bieszczady, do których pałam niezmienną miłością od lat 80. Do stałych punktów scenariusza należało wówczas rozdzielanie się grupy oraz jej ponowne ześrodkowanie w mgliście zaplanowanym czasie i miejscu odległym o kilkadziesiąt kilometrów. Choć nie było GPS-ów ani komórek (nawet zwykły telefon należał w tym regionie do rzadkości), te spotkania zawsze dochodziły do skutku. Po prostu zawsze. Choć nie bardzo wiadomo, jakim cudem

Do dziś także nie pojmuję, dlaczego moi (zupełnie rozsądni) rodzice spokojnie przyjmowali zapowiedzi w rodzaju: „Jadę w Bieszczady, wrócę jakoś tak za miesiąc, wyślę pocztówkę, jeśli się uda”. Choć wiadomo było, że pocztówka dotrze do domu już po moim powrocie. Oczywiście trzeba było jechać z własnymi zapasami żywności, przynajmniej na początek. Sklepiki w górskich wioskach nie oferowały przyjezdnym nawet chleba, bo zamawiały ściśle określoną liczbę bochenków tylko dla miejscowych. Stałym punktem programu było zatem pukanie do drzwi domów i proszenie o kromkę lub dwie. I nikt nie odmawiał.

Z każdego takiego wyjazdu zostało (w najlepszym przypadku) kilka niewyraźnych, zazwyczaj czarno-białych zdjęć. Nie mają opisów, najwyżej datę i nazwę miejscowości na odwrocie, ale doskonale pamiętam, w jakich okolicznościach zostały wykonane i jaką historię opowiadają. Jakże różnią się od setek kolorowych obrazków z późniejszych czasów i egzotycznych miejsc, zapisanych w pamięci smartfonu czy komputera, zlewających się w jeden wielki kalejdoskop.

A dziś, w erze cyfrowej, Wasze dziecko po powrocie z górskiej wędrówki nie opowie Wam już z wypiekami na twarzy, jak to łazili sami po górskich bezdrożach, nie było żadnego transportu ani łączności, przewodnik znikał na cały dzień, najfajniej było chodzić środkiem strumienia po pas w wodzie, ale trzeba było czasem żebrać o chleb, a jeden kolega to nawet wpadł do starej studni… „O, zobacz, tu jest zdjęcie, jak żebrzemy, a tu filmik, jak on wyłazi z tej dziury…”.

Na szczęście o kolejne wydanie „Eurobuildu” błagać nikogo nie trzeba – niezmiennie ukazujemy się dziesięć razy w roku, zarówno online, jak i w wersji papierowej. Jeśli tego lata znajdziecie chwilę na lekturę, to w najnowszym numerze przeczytacie sporo o tych topowych, ale i dopiero wschodzących klasach aktywów – trzymamy rękę na pulsie PRS-u (zarówno w sektorze mieszkań tradycyjnych, jak i wakacyjnych), ponadto odkrywamy możliwości inwestycyjne drzemiące w placówkach oświatowych. Mamy również najnowsze analizy rynków: biurowego (co z tą podażą?!) i magazynowego (co z tą dywersyfikacją?!). Ponadto zanurzamy się w zieleni i promujemy zrównoważony rozwój – tłumaczymy, na czym polega wdrażanie idei ESG, a także dlaczego ustawienie kilku donic w recepcji i na patio nie wystarczy już dziś, by mówić o „zielonym biurowcu”. A dla wszystkich spragnionych wspomnień mamy także fotorelację z niedawnych turniejów golfa i tenisa, czyli „przeżyjmy to jeszcze raz”.

Na trwające wakacje życzymy Państwu dużo wypoczynku w możliwie analogowej atmosferze, a także wyłącznie kolorowych wspomnień.

Kategorie