Klucz do przetrwania
Zagięta stronaParę tygodni temu wróciłem do domu z imprezy i przed drzwiami zacząłem przetrząsać zawartość torby w poszukiwaniu kluczy. Ku własnemu przerażeniu odkryłem, że nigdzie ich nie ma – nie pomogło nawet kilkakrotne wywrócenie wszystkiego, łącznie z kieszeniami, na lewą stronę. Nadaremno dzwoniłem do wszystkich, którzy mogli mieć zapasowy komplet, jednak pora była późna i nikt nie odbierał. W końcu poddałem się: postanowiłem rozbić obóz w ogrodzie i przeczekać do rana. Na szczęście (tak mi się przynajmniej wydawało) miałem przy sobie laptop, więc włączyłem go, by zabić czas pracą. Gdy siadłem przed ekranem (a wszystkie gryzące owady z okolicy uznały to za zaproszenie do ucztowania na moim ciele), wpadł mi do głowy pomysł na ten tekst.
Bo towarzystwa dotrzymywał mi Internet, ale co by było, gdyby go nie było? Ja nie miałbym nic do roboty, ale wszystkie sieci komunikacyjne i finansowe na świecie by upadły, prawda? Nie wspominając już o tym, jak trudny byłby research do tego artykułu. Mój umysł przeskoczył zatem zgrabnie od relatywnie niewielkiej uciążliwości, jaką jest zgubienie kluczy, do przerażającej wizji świata, z którego nagle i permanentnie zniknął Internet. Zacząłem rozważać jeszcze mroczniejsze scenariusze. Globalne ocieplenie w niedalekiej przyszłości osiągnie punkt krytyczny, realna staje się groźba recesji (mimo zbiorowej iluzji, że nigdy się nie powtórzy), drastyczne pogłębiają się społeczne nierówności, demagogiczne i antynaukowe poglądy zyskują na popularności, teorie spiskowe rozprzestrzeniają się jak pożar, niekończące się konflikty wybuchają we wszystkich zakątkach świata, podobnie jak bieżąca i kolejne pandemie...
Historia roi się od podobnych wydarzeń – klęska Imperium Rzymskiego, koniec epoki brązu, tajemniczy upadek cywilizacji Majów... Czym miałaby się od nich różnić nasza kultura oprócz tego, że jest znacznie bardziej zglobalizowana? Według specjalistów od kolapsologii (termin ów poznałem podczas biwaku w ogrodzie), społeczny upadek jest spowodowany głównie porażką systemów, które opracowaliśmy, aby sprawować władzę. Oczywiście nie można całkowicie zignorować obaw przed siłami natury, zmianami klimatu, inwazją zbrojną, chorobami, głodem i innymi Jeźdźcami Apokalipsy, ale o tragedii możemy mówić dopiero wtedy, gdy to rządy sobie z nimi nie radzą. Skomplikowane systemy – polityczne, religijne, technologiczne czy inne – z czasem tracą na wartości. Mogą być bardzo efektywne na początku, w fazie organizowania społeczeństwa, jednak niezależnie od tego, jak bardzo będziemy je udoskonalać i rozwijać (nieuchronnie czyniąc jeszcze bardziej złożonymi i niepraktycznymi), w końcu koszty zaczną przewyższać zyski. Na przykład zasoby Imperium Rzymskiego wyczerpały się dlatego, że na ogromnym obszarze nie dało się już utrzymać sił militarnych, które budowały potęgę tego państwa. W takich przypadkach społeczeństwo staje przed nowymi problemami, których nie potrafi rozwiązać, kurczowo trzymając się niedziałającego już modelu, właściwie pozbawionego możliwości przebudowy. Krach finansowy sprzed nieco ponad dekady był może jedynie przedsmakiem podobnych wydarzeń: system kredytowy był na tyle zagmatwany i kapryśny, że nawet ludzie zajmujący się nim zawodowo przestali go rozumieć. Tej nocy w ogrodzie trafiłem na szczególnie trafną metaforę: budowanie cywilizacji jest jak wspinanie się po chwiejnej drabinie, której kolejne szczeble łamią się, gdy tylko zdejmiemy z nich nogę. Gdy zaś pęknie ten, za który akurat trzymamy, możemy być pewni bolesnego upadku – a im wyżej jesteśmy, tym bardziej katastrofalne skutki on przyniesie.
Patrząc na bieżącą sytuację, nietrudno się zorientować, że nie radzimy sobie z wyzwaniami i nie adaptujemy się do nich wystarczająco szybko. Ostatni raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) ogłosił „czerwony alert”, ostrzegając, że kończy nam się czas. Kroki przeciwko globalnemu ociepleniu trzeba podjąć w tej chwili. Ale my wciąż jesteśmy uzależnieni od paliw kopalnych, których zużycie doprowadziło środowisko do punktu, w którym się obecnie znajduje. Konieczne zmiany uznajemy za zbyt trudne, czym usprawiedliwiamy własną bierność, a czasem stosujemy nawet całkowite wyparcie, zawierzając teoriom spiskowym, według których zmiany klimatu to mit.
Słońce stało już wysoko na niebie, gdy ktoś wreszcie przyjechał, by wpuścić mnie do domu. Ale wszystkie te przygnębiające myśli wciąż krążyły mi pod czaszką. Już z głową na poduszce zajrzałem do torby – klucze, które pojawiły się nagle na samym wierzchu, patrzyły na mnie z wyrzutem.