Społeczeństwo na granicy
Zagięta stronaPonadto pacyfiści zaczęli zbierać kamizelki kuloodporne, niewierzący – przynosić dary do kościoła, wegetarianie – pytać, które konserwy mięsne są najlepsze, a dietetycy – podkreślać zalety słodyczy.
Nagle też okazało się, że możemy żyć w więcej osób na tej samej przestrzeni. Żałujemy jedynie, że nasze mieszkania i domy nie są równie elastyczne jak biura. Rezygnowanie z drzwi, łączenie pomieszczeń i tworzenie otwartych, wielofunkcyjnych przestrzeni już nie wydaje się takim dobrym pomysłem, kiedy trzeba zapewnić gościom prywatność. Cieplej niż zwykle wspominam mieszkanie z dzieciństwa, w którym na 48 mkw. wygospodarowano trzy pokoje i osobną kuchnię.
To, co działo się w Polsce, było niezwykłe – wyjątkowe były zarówno pojedyncze osoby, wolontariusze rozpakowujący tiry i rozdający paczki z pomocą, jak i organizacje pozarządowe i fundacje, małe firmy i wielkie koncerny (co tak dobrze widzieliśmy w branży nieruchomości), samorządy i wreszcie państwo, które otworzyło granice, zadecydowało o przyznawaniu numeru PESEL i wprowadziło wiele innych ułatwień dla tych, którzy musieli osiąść w Polsce lub tylko przez nią przejechać. Lokalne grupy na portalach społecznościowych mniej utyskują na wójta, publikują za to wiele konkretnych ofert: pokój na noc, mieszkanie na dłużej, pralka, kurtka dla sześciolatka, cukier, kasza gryczana, odżywka do włosów. Na moim osiedlu kilka godzin wystarczyło, żeby znalazły się pieniądze, jedzenie i wyposażenie dla kilku rodzin. Nie ma na to słów, to naprawdę niesamowite.
Można tylko żałować, że ta społeczna energia została zablokowana, gdy na naszej granicy z Białorusią pojawiło się znacznie, znacznie mniej uchodźców. Że nadal istnieje strefa, do której nie mają wstępu organizacje humanitarne. Gdy przejeżdżaliśmy jakiś czas temu przez most na Bugu, uprzejma policja sprawdziła bagażnik w naszym samochodzie. Gdy nasze granice przekracza kolejny milion bieżeńców z Ukrainy, zapora w Puszczy Białowieskiej nadal się buduje. Z pewnością wiele osób wskaże niejedną różnicę – i są to również osoby, które znam, lubię i szanuję – jednak jakoś nie mogę tego poukładać w głowie.
W momencie, gdy piszę ten tekst, minęło 51 dni od wejścia rosyjskiego wojska do Ukrainy. Ludzie przekazali, ile mogli, pieniędzy, rzeczy i czasu. Niektórym naszym gościom pomogło to stanąć na nogi, znaleźć mieszkanie, pracę, zyskać samodzielność. Wielu z nich wyjechało dalej, za kolejną granicę. Niektórzy jednak cały czas tej pomocy potrzebują, a będzie o nią coraz trudniej. Wsparcie płynie wolniejszym, oszczędniejszym strumieniem, co widać dobrze w lokalnych centrach pomocowych.
Nasz świat zmienia się. Dokąd popłynie międzynarodowy kapitał i czym będziemy ogrzewać nasze domy? Gdzie pojawią się nowe granice i jak bardzo nadwerężone zostaną nasze demokracje? Czy nasi goście staną się naszymi współobywatelami?
Mam wielką nadzieję, że już wkrótce Ukraina zacznie leczyć rany i odbudowywać swoje miasta. A my będziemy swobodnie planować wizyty w pięknej Odessie, Charkowie i Kijowie.