Uwaga! Zielone szkodzi
Zagięta stronaW jednym z marcowych wydań tygodnika "Przekrój" ukazał się artykuł odsłaniający kulisy produkcji "zielonej" energii pozyskiwanej z biomasy (chodzi tu o produkowanie czystej, bo w założeniu ekologicznej, energii ze spalania odpadów rolniczych lub szybko rosnących drzewek). Dzięki biomasie duże elektrociepłownie zmieniają się z trucicieli w producentów energii przyjaznej środowisku. Taka jest teoria. Jak jest w praktyce? Dziennikarze ujawnili, że elektrociepłownie - wykorzystując luki w przepisach - zamiast spalać biomasę, dorzucają do pieca czyste drewno. Tak postępuje dziś 55 elektrociepłowni, a 80 proc. spalanej biomasy to właśnie czyste drewno.
Ciekawe, jak czują się odbiorcy takiej "zielonej" energii - wśród nich coraz częściej są też deweloperzy, którzy walczą o przyznanie tzw. zielonych certyfikatów. Niestety, tego nie wiemy. Wydaje się, że sami odbiorcy nabrali wody w usta. Nie spotkałem się z żadną reakcją na ujawnione przez "Przekrój" rewelacje. W sumie to wygodne. W koncernach coraz częściej wprowadzana jest tzw. zielona polityka. A skoro już kupiliśmy tę "czystą" energię, potwierdzoną certyfikatem, to po co przejmować się sposobem, w jaki ona naprawdę powstaje.
Rozmawiałem z kilkoma osobami z naszej branży. Niestety, większość z nich nie ma pojęcia o tym, że produkowana w Polsce tzw. zielona energia niekoniecznie taka jest. Choć muszę przyznać, że część osób zdaje sobie sprawę, że nie każdy dostawca energii musi grać fair, a palenie czystym drewnem to nie jedyny sposób na produkowanie "zielonej energii" (klient płaci za czystą energię znacznie większą cenę, więc opłaca się ją produkować). Jeden z deweloperów spotkał się z przypadkiem podłączania do prądu... wiatraków - dzięki takiemu zabiegowi "kreatywny przedsiębiorca" zużywa tradycyjny prąd, żeby wytwarzać ekologiczną energię. Wychodzi na swoje, bo za "zielone" inkasuje znacznie więcej, niż wydaje na zasilanie wiatraków.
Okazuje się, że tam, gdzie pojawia się duży popyt (tu dodatkowo stymulowany odpowiednimi regulacjami), pojawiają się pomysły na zaspokojenie go w sposób nie do końca legalny. Ale jak w takim razie mają postępować deweloperzy, którzy stawiają na tzw. zielone budownictwo? Czy mają bawić się w policjantów? Spytałem o to przedstawicieli firmy Skanska - dewelopera, który bardzo mocno podkreśla, że zależy mu na środowisku. Skanska przyznaje, że w Polsce nie jest łatwo kupić na rynku zieloną energię. I żeby uniknąć wpadki firma przeprowadza audyty dostawców energii. Przypomina to trochę zabawę w policjantów i złodziei. Czy to skuteczne? Trzeba wierzyć, że tak. Bo co więcej można zrobić? Kupić elektrownię?
Dla Skanskiej ten pomysł nie wydaje się zły. Firma przyznaje oficjalnie, że od kilku miesięcy rozgląda się za możliwością kupienia farmy wiatrowej. - Dzięki temu będziemy mieli gwarancję, że energia zasilająca nasze budynki będzie naprawdę zielona - mówią w Skanskiej. Oczywiście zaraz ktoś powie, że tu pewnie chodzi o optymalizację kosztów. A nawet jeśli? Nie widzę w tym nic złego. Bo jeśli już deweloperzy chcą grać w zielone, to niech z tej gry wyniknie przynajmniej coś pozytywnego dla środowiska. Niech sprawdzają, skąd pochodzi "zielona" energia, wymuszają zmianę przepisów, naciskają na dostawców, żeby udowodnili, że nie sprzedają szkodliwego towaru. Bo inaczej ekologiczne certyfikaty pozostaną niewiele znaczącymi świstkami papieru, nadającymi się tylko do przerobienia na biomasę.