EN

Apetyt rośnie, koszty też

Powierzchnie handlowe i rozrywkowe
ŚWIAT Odbiór zamówień internetowych w sklepach tradycyjnych to mocna przewaga konkurencyjna sprzedawców wielokanałowych. Ale też spory wydatek, jeśli z tej przewagi mają korzystać przez kolejne lata.

Przekonują się o tym niektóre brytyjskie sieci handlowe, które część kosztów związanych z tą usługą zaczynają przerzucać na klientów. Brytyjczycy zdążyli już przyzwyczaić się do tego, że właściwie każda większa sieć sprzedaży detalicznej oferuje usługę zamów i odbierz. I najczęściej robi to za darmo, dostrzegając wyraźną zależność między dostępnością tej opcji dostawy a wzrostem sprzedaży i częstotliwości wizyt w sklepach. Spółka Marks & Spencer ma właśnie zamiar powiększyć swoją sieć oferowanego za darmo odbioru zamówień internetowych – dziś liczącą sobie 200 lokalizacji – o kolejne 100 punktów. Co ciekawe, inne firmy działają jednak odwrotnie. Trudno dziwić się klientom reagującym niezadowoleniem na wieść, że John Lewis, detalista prowadzący 43 domy handlowe i około 340 supermarketów Waitrose, wprowadza opłaty za usługę zamów i odbierz. Klienci dokonujący zakupów w sieci i odbierający w sklepach tradycyjnych zamówienia warte mniej niż 30 funtów będą musieli płacić za nie dodatkowe dwa funty.

Odnadmiaru głowa nie boli?

Jest to efekt rosnącego popytu na usługi odbioru zamówień internetowych w sklepach (lub innych wybranych lokalizacjach, jeśli taką możliwość oferuje sprzedawca). Ich kompletowanie – nierzadko poniżej progu opłacalności – to coraz wyższy koszt operacyjny dla sieci handlowych i rosnące wymagania co do ich infrastruktury logistycznej i innowacji w zakresie łańcucha dostaw. A to w obliczu obecnej, niesprzyjającej sytuacji ekonomicznej i rosnącej konkurencji okazuje się dla brytyjskich sprzedawców detalicznych coraz większym obciążeniem. – Deflacja oraz większa koncentracja na cenie i wartości, szczególnie w branży spożywczej, prowadzi do sytuacji, w której coraz większą wagę trzeba przykładać do marży oraz różnych operacyjnych wymagań związanych z wielokanałowym modelem sprzedaży. Każdy produkt oferowany online jest obciążony ceną za jego zbiórkę, sprzedaż i dostawę – czytamy w raporcie rocznym John Lewis za rok 2014/2015. Spółka podaje w nim także, że obecnie aż 54 proc. zamówień realizowanych w jej sklepach online jest dostarczanych klientom poprzez punkty osobistego odbioru w jej sklepach tradycyjnych. W ubiegłym roku do odbioru w ten sposób przygotowano aż 6,4 mln zamówień, z czego 98,7 proc. było gotowych już następnego dnia po złożeniu zamówienia online. Taka skala nie może pozostać bez wpływu na koszty własne. – Poziom inwestycji i presja rynku rośnie, dlatego będziemy kłaść większy nacisk na wydajność, a mniejszy na wzrost jako taki, tak aby wypracować „wystarczający zysk” – podała spółka. Niemal w tym samym czasie jeden z jej największych konkurentów – firma Tesco, która obecnie pobiera opłaty zarówno za dostawę do domu, jak i odbiór w sklepie, poinformowała, że podnosi minimalną wymaganą kwotę zamówień internetowych z 25 do 40 funtów.

Idzie nowe. Ito szybko

Sprzedawcom nie pomaga też coraz bardziej konkurencyjna oferta dostaw ekspresowych, którą oferują sklepy wyłącznie internetowe. W wybranych częściach Londynu Amazon zaczął właśnie dostarczać zamówienia w ciągu godziny od ich złożenia. Usługa – zwana Amazon Prime Now – jest oferowana klientom posiadającym członkostwo Amazon Prime za 7 funtów i wymaga zamówienia na minimum 20 funtów. Ale to nie wszystko. Amazon proponuje też swoim klientom równie – a czasem nawet bardziej – atrakcyjną opcję bezpłatnej dostawy zamówienia do domu jeszcze tego samego dnia. W dodatku amerykański gigant planuje wkrótce uruchomić w Wielkiej Brytanii swój internetowy sklep spożywczy – Amazon Fresh. To sprawia, że wygodne i szybkie dostawy oraz wymagana do ich realizacji infrastruktura i związane z nią koszty stają się koniecznością, ale i regularnym polem bitwy dla sieci sprzedażowych. Czy jako pierwsze polegną na nim te naliczające opłaty za swoje dotąd darmowe usługi? Wątpliwe. Sports Direct, sprzedawca odzieży i sprzętu sportowego, poinformował niedawno, że jego sprzedaż internetowa w Wielkiej Brytanii wzrosła w ubiegłym roku finansowym o blisko 15 proc., przypisując ten wynik przede wszystkim nowo wprowadzonej usłudze zamów i odbierz. – Obecnie zamówienia dostarczane w ten sposób stanowią 20 proc. wszystkich naszych zamówień online w Wielkiej Brytanii. Ten wynik bardzo nas cieszy, zwłaszcza że za usługę pobieramy opłatę w wysokości 4,99 funta – podaje Sports Direct.

Według raportu firmy badawczej Verdict Retail, wartość sprzedaży detalicznej realizowanej za pośrednictwem punktów odbioru w brytyjskich sklepach do 2019 roku osiągnie poziom 6,5 mld funtów, o 82 proc. więcej niż w 2014 roku. I choć ten wzrost zamówień będzie się oczywiście układać różnie, w zależności od segmentu sprzedaży – z najszybszym skokiem w segmencie spożywczym, a największym udziałem segmentu odzieżowego i obuwniczego – to analitycy wskazują na jeszcze jedną jego cechę. – Mimo dużej wagi i popularności, większość firm jest wciąż daleka od osiągnięcia maksimum potencjału, jaki stoi za usługą zamów i odbierz – piszą.

Kategorie