EN

Ta ostatnia niedziela

Zagięta strona
Piątek po południu, koniec pracy bliski, rozmyślam o planach weekendowych. Jutro odpoczynek, spacer po parku, dobra książka. A w niedzielę? Zakupy! Wiosna za pasem, trzeba się przygotować: nowe buty, kurtka, torebka. I jeszcze jedzenie na cały tydzień. Jak dobrze, że jest niedziela...

Właśnie. Niedziela. Czynne centra handlowe, a w nich sklepy, restauracje, kina. Obserwując ruch w tych obiektach, nietrudno dojść do wniosku, że zakupy w niedzielę to – przynajmniej w dużym mieście – stały punkt weekendowego programu wielu osób, nie tylko młodych. Być może będzie on musiał ulec zmianie. 8 marca w Sejmie, z inicjatywy NSZZ Solidarność, podpisano list intencyjny w sprawie obywatelskiego projektu ustawy dotyczącej wprowadzenia zakazu pracy w handlu w niedzielę. Układ sił w parlamencie sprawia, że pomysł ma szansę stać się rzeczywistością. Oznaczałoby to, że Polacy (podobnie jak: Niemcy, Austriacy, Szwajcarzy i Francuzi) nie zrobią zakupów w niedzielę. Ostateczny kształt ustawy nie jest znany, choć mówi się o wyłączeniu spod zakazu małych sklepów, w których w niedzielę mógłby pracować jedynie właściciel. Ustawa najprawdopodobniej nie obejmie także branży gastronomicznej i rozrywkowej. Bez zmian pozostałyby zasady dotyczące aptek, piekarni i stacji paliw. Nowa regulacja, jak twierdzą jej inicjatorzy, mogłaby również uwzględniać takie wyjątki, jak m.in.: handel w miejscowościach turystycznych i w okresie przedświątecznym czy w okresach wyprzedaży. Wejście nowego prawa w życie zwiększyłoby liczbę dni objętych zakazem pracy w handlu z 13 do 65 w całym roku.

Analitycy rynkowi wzięli się do pracy i przekuli zapowiedzi w szacunki. Według specjalistów z Konfederacji Lewiatan, w następstwie wprowadzenia ustawy 30-40 tys. osób może stracić pracę. Zdaniem Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji liczba ta może wynieść nawet 65 tys. Natomiast eksperci PwC przewidują redukcję etatów na poziomie do 85,5 tys. To silny argument. Przesłanek za utrzymaniem obecnego stanu jest jednak więcej. Przeciwnicy proponowanych rozwiązań wskazują na obniżenie zysków handlowców, a co za tym idzie – obniżenie wynagrodzenia pracowników. Twierdzą również, że nie powinno się sterować wolnym rynkiem przez odgórne regulacje – przedsiębiorca sam ma decydować, kiedy jego sklep jest czynny, a klient sam podejmować decyzję, jak chce spędzić niedzielę. Analitycy biorą także pod uwagę aspekt działalności centrów handlowych, które przez ten jeden dzień byłyby czynne tylko ze względu na funkcjonujące w nich kino czy strefę restauracyjną. Koszty związane z działaniem obiektu byłyby jednak takie same jak do tej pory. Jeśli inicjatywę uda się przekształcić w obowiązujący przepis, to przed właścicielami galerii i obiektów handlowych nie lada wyzwanie.

Głosów w dyskusji jest znacznie więcej. Na argumenty przeciwników propozycji Solidarności, zwolennicy odpowiadają kontrargumentami. Wskazują, że obroty sklepów nie spadną drastycznie, gdyż ruch klientów przełoży się na inne dni tygodnia. W tym czasie pracodawca będzie potrzebował większej liczby pracowników, nietrafiony wydaje się zatem argument o wzroście bezrobocia – twierdzą zwolennicy nowego pomysłu. Jedną z najważniejszych podnoszonych kwestii jest ochrona osób zatrudnionych w handlu, tak aby zapewnić im jeden dzień wolny od pracy. Mają skorzystać na tym wszyscy – ci, którzy do pracy iść nie muszą i ci, którzy zakupów zrobić nie mogą. I akcentują główny pozytyw: więcej czasu dla siebie i rodziny. Nowe prawo ma się również stać przyczynkiem do zmiany przyzwyczajeń – w niedzielę zamiast do pracy warto się wybrać na spacer do galerii (tym razem sztuki), teatru, kina czy na koncert lub wyjechać za miasto. Sympatycy zakazu pracy w handlu w niedzielę pocieszają zaniepokojonych tą propozycją, wskazując przykład zachodnich krajów od lat funkcjonujących bez handlowych niedziel. Warto też spojrzeć na rynek węgierski, na którym po ubiegłorocznym wprowadzeniu zakazu, wzrosła sprzedaż w sklepach internetowych.

Jedno jest pewne – jeśli Sejm uchwali nową ustawę – sporą część społeczeństwa czeka zmiana nawyków zakupowych. Na szczęście, nawyk to nie nałóg – rezygnacja boli mniej.

Kategorie