Nie będzie hi-tech pluł nam w twarz
Zagięta stronaNie znam kierowcy, który lubiłby samochodowe słupki, czyli pionowe elementy karoserii rozdzielające poszczególne szyby. Szczególnie słupki przy przedniej szybie ograniczają widoczność, więc powinny być możliwie cienkie, choć z drugiej strony solidne wsporniki mogą nam uratować życie podczas dachowania. Jeden z koncernów motoryzacyjnych opatentował salomonowe rozwiązanie – słupki przezroczyste. Co ciekawsze, owa transparentność została osiągnięta nie dzięki kosmicznym materiałom czy skomplikowanej elektronice, ale całkiem analogowo – dzięki systemowi odpowiednio ustawionych, zwykłych luster. Zostały one umieszczone na słupkach w taki sposób, że pokazują kierowcy to, co znajduje się po ich drugiej stronie. Dam sobie uciąć prawą rękę, że na ten pomysł wpadł jakiś Słowianin, a prototyp powstał na bazie starego zwierciadła wyjętego z babcinej szafy, podartego parasola i prawie nieużywanej gumy do żucia.
Inny producent samochodów wpadł na genialny pomysł, jak rozwiązać problem urazów, których doznaje pieszy potrącony przez samochód, ale nie w wyniku uderzenia auta, ale sekundę później, podczas spadania z maski na ziemię. Otóż przód samochodu wystarczy pokryć specjalnym klejem, dzięki któremu pechowy pieszy pozostanie rozpięty na masce. Każdy trzeźwo myślący człowiek zapyta w tym momencie: „No dobrze, ale jak zachować tę kleistość podczas tysięcy kilometrów jazdy bez wypadku? No i jak sobie, jajogłowi mądrale, wyobrażacie usuwanie przyklejonych owadów?!” Szach mat, niedowiarki, wynalazca pomyślał także o tym – otóż na co dzień lepka maska będzie pokryta specjalną foliową powłoką, która zniknie w ułamku sekundy, gdy tylko czujnik zainstalowany w zderzaku zarejestruje uderzenie. Można? Można.
A teraz coś z naszego podwórka. W centrum Warszawy, tuż przy głównym dworcu autobusowym, działa w najlepsze parking samochodowy, który skutecznie opiera się płytkim modom i wątpliwym trendom, narzucanym przez ten szalony XXI wiek i finansowanym za wiadomo czyje pieniądze. System zarządzania tym przybytkiem składa się z pana emeryta, obgryzionego ołówka i wystrzępionego kajeciku w kratkę. Jak to działa? Ołóweczek sprawnie wpisuje w zeszyt godzinę przyjazdu i wyjazdu każdego auta, po czym w mózgu (wcale nie elektronowym) zostaje obliczona należność za usługę. W wielkim finale opłata zostaje zainkasowana, „tylko gotóweczką. I drobne proszę!”. System prosty, skuteczny, niezawodny i jakże ludzki. Do kasy tworzy się nawet swojska kolejka, dzięki czemu nawiązują się nowe znajomości i przyjaźnie (podobno ktoś kiedyś zdążył się nawet oświadczyć). Tej przymusowej socjalizacji można zostać poddanym nawet o godz. 3 w nocy, bo zatory tworzą się spontanicznie przez całą dobę. Przypomnijmy: dworzec nosi dumną nazwę Warszawa Zachodnia.