Budowlanka nad kreską
BudownictwoOkoło 6 mln zł zysku z działalności budowlanej wypracowała największa w Polsce spółka budowlana Budimex w pierwszym kwartale tego roku. To o 85 proc. mniej niż rok wcześniej (33 mln zł). Firma osiągnęła marżę w wysokości 1,3 proc. To zdaniem Dariusza Blochera, prezesa Budimeksu, nie wróży zbyt dobrze na przyszłość. – Ten rok będzie najtrudniejszy od dziesięciu lat pod wieloma względami: utrzymania rentowności czy poziomu przychodów. Także z tego powodu, że kilka dużych przetargów na inwestycje energetyczne czy drogowe, w których złożyliśmy najwyżej punktowane oferty, zostało unieważnionych. Dlatego skupiamy się na poprawie rentowności już realizowanych prac i kontraktowaniu uczciwych i bezpiecznych kontraktów – mówi Dariusz Blocher. Podobnego zdania jest Wojciech Trojanowski, członek zarządu w firmie Strabag. – 2019-2020 to będą bardzo trudne lata dla branży budowlanej w Polsce. Czas realizacji kontraktów negocjowanych i podpisywanych w latach 2016-2018. Oznacza to, że branża będzie musiała sobie poradzić ze znacznym wzrostem kosztów – przewiduje Wojciech Trojanowski.
Duzi mają gorzej
W istocie największe spółki mają się czego obawiać. Kilkusetmilionowe kontrakty drogowe i kolejowe okazały się dla nich pułapką. W obliczu rosnących kosztów materiałów i robocizny, a równocześnie niewystarczającej waloryzacji, zlecenia przestały być opłacalne. – Realizacja tych kontraktów siłą rzeczy trwa od dwóch do nawet czterech lat. W znakomitej większości cena tych prac jest z góry ustalona na początku prac projektowych bądź budowlanych. Ponosimy tym samym duże ryzyko przy każdym kontrakcie długoterminowym – podkreśla Dariusz Blocher. Nic zatem dziwnego, że spada rentowność dużych firm budowlanych (powyżej 250 pracowników), które tego rodzaju długoterminowe kontrakty realizują. Jak podaje firma badawcza Spectis, w 2018 roku rentowność dla dużych wyniosła 0,9 proc., wobec 2,8 proc. w 2017 roku. Co ciekawe, spadkom marży wśród dużych firm towarzyszyły jednak wzrosty wśród małych i średnich. Rentowność firm zatrudniających między 50 a 249 pracowników wzrosła w tym czasie z 4,3 do 7,1 proc., a firm zatrudniających od 10 do 49 pracowników – od 7,9 do 11,4 proc. W sumie, jak wynika z niedawnego raportu Spectisu, zatytułowanego „Rynek budowlany w Polsce 2019-2025”, grupa ponad 1,2 tys. średnich i dużych firm budowlanych w 2018 roku wypracowała łączny wynik finansowy netto 4,3 mld zł, co stanowi spory wzrost wobec wyniku z roku 2017, kiedy to wyniósł on tylko 2,9 mld zł. Przy tym wskaźnik rentowności w zeszłym roku to 3,7 proc. W sumie cały sektor, wliczając firmy małe, duże i średnie, osiągnął rentowność rzędu 6,1 proc. – Średniej i małej wielkości podmioty poprawiają wyniki całej branży. Przykrywają w ten sposób słabsze wyniki tych dużych podmiotów – podkreśla Bartłomiej Sosna. Oczywiście marże są też uzależnione od sektora – w budownictwie infrastrukturalnym są one około 2 p.p. niższe niż w kubaturówce. Dlaczego jednak mniejsi radzą sobie lepiej? Przede wszystkim nie są związani nierentownymi kontraktami na generalne wykonawstwo. Po drugie to o nich, jako o podwykonawców, biją się duże firmy. To pozwala im poniekąd dyktować ceny.
– Według szacunków różnych instytucji i stowarzyszeń, na naszym rynku pracy brakuje około 150 tys. budowlańców, a pozyskanie rąk do pracy jest coraz trudniejsze, bowiem wielu z naszych pracowników budowlanych coraz częściej wyjeżdża z kraju – zwraca uwagę Leszek Gołąbiecki, prezes zarządu Unibepu
Kontrakty coraz bezpieczniejsze
Czy kontrakty podpisywane w drugiej połowie 2018 roku są dla generalnych wykonawców bezpieczniejsze niż te, powiedzmy, sprzed dwóch lat? – Zdecydowanie tak i dotyczy to wszystkich segmentów rynku, w których pracujemy – mówi Leszek Gołąbiecki, prezes zarządu spółki Unibep. Co istotne, firmy coraz częściej selektywnie podchodzą do doboru kontraktów i niejednokrotnie rezygnują z zawarcia umów w wygranych już przetargach. W rezultacie dochodzi do sytuacji, w których wykonawcy zdobywają kontrakty z odległego miejsca w rankingu cenowym, czyli droższe. Na szczęście kontraktów jest wciąż dużo, bo jest hossa we wszystkich sektorach, od mieszkań po magazyny i infrastrukturę. – Okres 2012–2013 był dużo gorszy. Wtedy rynek zaczął odczuwać spowolnienie – jeszcze te kontrakty były rozliczane z ujemnymi marżami, ale już brakowało na rynku nowych inwestycji. Firmy dochodziły do ściany, bo kończyły się kontrakty nierentowne, a nowe już się nie pojawiały – tłumaczy Bartłomiej Sosna. Jego zdaniem powtórki z lat 2012-2013 raczej nie będzie. – Pamiętajmy, że wtedy były duże upadłości spółek z pierwszej piątki, takich jak Polimex czy PBG. W tej chwili tak duże podmioty nie są zagrożone. Firmy takie, jak Budimex, Porr czy Strabag mogą mieć problemy na pojedynczych kontraktach, ale nie jest to ta skala co wówczas. W tej chwili firmy wygrywają pojedyncze kontrakty po tych wyższych i urealnionych cenach, co w pewnym stopniu niweluje straty – podkreśla Bartłomiej Sosna. Ponadto firmy są dziś dużo lepiej przygotowane do radzenia sobie z trudnościami ze względu na dywersyfikację działalności. Niektóre działają również za granicą, większość zaś nie tylko w budownictwie drogowym czy kolejowym, ale jednocześnie w kilku sektorach – łącznie z deweloperskim, gdzie marże są zdecydowanie wyższe.
– Ten rok będzie najtrudniejszy od dziesięciu lat pod wieloma względami – mówi Dariusz Blocher, prezes Budimeksu
Dochodzą nowe problemy
Kwestia strat, jakie poniosły firmy na nierentownych kontraktach w związku z niedostateczną ich zdaniem waloryzacją kosztów, jest jednak dziś podnoszona przez branżę budowlaną. – Straty, które wzięli na siebie generalni wykonawcy od stycznia 2015 roku, oszacowaliśmy na co najmniej 2,6 mld zł, z czego 1,6 mld zł dotyczy kontraktów drogowych, a 1 mld zł – kontraktów kolejowych – mówi Dariusz Blocher. Dodaje, że brak rozliczenia tych strat może spowodować nie tylko porzucenie placów budów przez generalnych wykonawców, ale nawet upadłość całego łańcucha firm. – Stoimy na stanowisku, że rozliczenie tych strat byłoby czterokrotnie tańsze od konsekwencji zaniechania waloryzacji – dodaje szef Budimeksu. To nie jedyny problem. Prezes Unibepu uważa, że dużo większym kłopotem niż rosnące ceny materiałów jest dla rynku obecnie brak rąk do pracy. – Według szacunków różnych instytucji i stowarzyszeń, na naszym rynku pracy brakuje około 150 tys. budowlańców, a pozyskanie rąk do pracy jest coraz trudniejsze, bowiem wielu z naszych pracowników budowlanych coraz częściej wyjeżdża z kraju – mówi Leszek Gołąbiecki. Wojciech Trojanowski ze Strabaga zwraca uwagę, że niedobór pracowników budowlanych to także coś, co odróżnia dzisiejszą sytuację od tej z 2012-2013. – Owszem, kontrakty były stałe, ale mieliśmy robotników i koszt robocizny nie rósł, dziś mamy kolejny element – niedobór robotników i rosnące wynagrodzenia. Tak że jest pod tym względem gorzej – mówi Wojciech Trojanowski. Mamy też coraz większy problem z zatrudnieniem cudzoziemców, oni też wolą pracować na Zachodzie niż na polskich budowach. – Brak rąk do pracy to jest wyzwanie dla całej branży na najbliższe kilka lat – ostrzega Leszek Gołąbiecki.