Skapitulowałam, bo na autobus musiałabym czekać 50 minut, co z grubsza odpowiadało czasowi, w którym mogłam pokonać ten dystans pieszo. W ogóle dużo tego dnia chodziłam, bo potrzebne mi przystanki nie zawsze były superblisko. Nigdzie się nie spóźniłam, a na jedno spotkanie dotarłam nawet o tydzień za wcześnie (powiedzmy, że kartki w kalendarzu się skleiły). Odebrałam sprzęt RTV z serwisu, a potem dałam radę przenieść go własnymi siłami i komunikacją zbiorową z punktu A do punktu B, choć wolałabym nie powtarzać tego wyczynu codziennie. Ani razu nie stałam w korkach, wykonałam wysiłek fizyczny, mogłam też popatrzeć na ludzi i na miasto – czyli same plusy, zwłaszcza że wszystkie te pozytywy odczuwam rzadko, bo na co dzień pracuję zdalnie.
W teorii (a czasem również w praktyce) jestem całym sercem za komunikacją publiczną, zwłaszcza tą tak tanią, że aż darmową. Czasem mam jednak wrażenie, że najwięksi orędownicy transportu z