Na bogato
Zagięta stronaPatrząc na współczesną wyciszoną architekturę estońską cieszy mnie, że tą tak łatwą do zapamiętania definicją posługuje się nie tylko on, lecz również jego koledzy po fachu. Potem wracam do Warszawy i znów zaczynam się zastanawiać. Czy naprawdę za dużo wymagamy od deweloperów oczekując, że zanim rozpoczną pracę nad nowym projektem, rozejrzą się dookoła i wyciągną jakieś wnioski? Wydaje mi się, że nie. Mimo to, gdy natykam się na kolejnego architektonicznego gargamela jestem niemile zaskoczony. Tego lata, zwiedzając polskie wybrzeże - od Świnoujścia po Hel - musiałem spisać na straty niejedną nadmorską miejscowość. Bywa, że niektóre z tamtejszych wieżyczek i willi pomalowanych na fioletowo do dziś śnią mi się po nocach. Ale koszmar architektoniczny prześladuje mnie też w Warszawie. Wydawało mi się, że są dzielnice, które z racji zabytkowej architektury i dobrej marki będą nieco bardziej odporne na architektoniczne eksperymenty. Jednak ostatni spacer po warszawskim Mokotowie - jednej z najbardziej prestiżowych dzielnic, corocznie plasującej się w czołówce najbardziej pożądanych stołecznych adresów - pokazał, że wcale tak nie musi być. Niektórzy deweloperzy, zapewne chcąc zapewnić swoim klientom coś więcej niż dobry adres, stawiają na styl, który prawdopodobnie podejrzeli na wyciecze do jakiejś wschodniej metropolii. Na użytek tego felietonu nazwijmy ten styl: ?na bogato". Klasycznym przykładem tego nurtu jest jedna z rezydencji nieopodal Łazienek. Zawsze mi się wydawało, że jeśli chodzi o obnoszenie się z pieniędzmi, Polakom jest bliżej do nieco oszczędniejszych w tym względzie Niemców niż sąsiadów zza wschodniej granicy, czego przykładem może być inna, pobliska zresztą inwestycja mieszkaniowa, również z widokiem na najbardziej znany warszawski park. Według doniesień rynkowych, ceny w tej kameralnej inwestycji dochodziły do 44 tys. zł. za metr. Nie miała ona nawet strony internetowej. Ci, którzy się o niej dowiedzieli, podpisali umowy i teraz cieszą się apartamentami w domu charakteryzującym się dobrą, nienachalną i niepodatną na krótkofalowe trendy architekturą. Tymczasem w inwestycji, która kłuje w oczy przy ulicy Sobieskiego, wieczorami w wielu apartamentach jest ciemno. Ciekawe, czy to oznacza, że mieszkańcy jeszcze nie wrócili do domu, czy może ten kiczowaty budynek po prostu odstrasza od zamieszkania w nim? Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje, ale są powszechnie przyjęte normy, które szczególnie należy szanować w takich prestiżowych lokalizacjach. Problem bałaganu w miejskiej architekturze jest stary jak świat, lecz miałem nadzieję, że przynajmniej w miastach, gdzie dobrych architektów nie brakuje, sprawy będą się prezentować nieco inaczej. Tymczasem kolejny zawód ponownie spotkał mnie na Mokotowie. Tym razem w samym sercu starej części tej zabytkowej dzielnicy. - Chyba przedobrzyli - podsumowała znajoma na widok planów przebudowy powojennej kamienicy przy Kazimierzowskiej. Widok wieżyczek zainspirowanych słynnym budynkiem Chryslera w Nowym Yorku ściska w dołku. Sprawdziłem kto stoi za tą inwestycją. Odkrycie zaskakuje. To osoba słynna z zamiłowania do dobrej architektury, która prowadzi bardzo interesujący projekt biurowy w centrum Warszawy. Kto? Niech to pozostanie tajemnicą. Wyruszcie w 2014 roku na spacer po Starym Mokotowie i szukajcie wieżyczek w stylu budynku Chryslera.
Mladen Petrov