Wybory na walizkach
Trzymając w ręku to wydanie naszego magazynu, jesteście Państwo o prawie dwa tygodnie mądrzejsi ode mnie. Wiecie już, kto wprowadzi się do pałacu na Krakowskim Przedmieściu i z jaką przewagą wygrał bój o żyrandol oraz o kilka ważnych kompetencji konstytucyjnych. Wiecie też, które drużyny zakwalifikowały się do półfinałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w RPA
Emil Górecki
Co ciekawe – i pozytywne – rynki finansowe na pierwszą turę wyborów prezydenckich nie zareagowały. Podobnie było w wyborach prezydenckich z 2005 roku. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości w wyborach parlamentarnych tego samego roku również zostało przełknięte przez inwestorów giełdowych, mimo nie najlepszej prasy zwycięzców. Spadki notowano jedynie rano w dniu ogłoszenia wyników. System społeczno-gospodarczy jest już na tyle stabilny, że nawet polityce trudno nim zachwiać.
Nawet słabo obyci z polską konstytucją zagraniczni inwestorzy już na pierwszy rzut oka mogą ocenić, że prezydenckie przełożenie na gospodarkę jest niewielkie. Sięgnijmy do źródła, czyli do rozdziału V Konstytucji. Co Prezydent może samodzielnie? Ma prawo inicjatywy ustawodawczej. Nie należy się jednak takowych spodziewać, niezależnie od tego, który z kandydatów zostanie obdarzony przez naród większą ilością krzyżyków. Żaden bowiem nie wykazuje zainteresowania gospodarką ani nie ma ekonomicznego wykształcenia. Tak więc, jeśli wygra Bronisław Komorowski, który w tej chwili ma lekką sondażową przewagę nad konkurentem, zostawi sprawy gospodarcze swoim kolegom z rządu, choć oczywiście po zmianie układu rządzącego może być inaczej.
Weto. Zdaje się, że to najskuteczniejszy środek wpływania na działania parlamentu za czasów zarówno Lecha Kaczyńskiego (użył go 18 razy), jak i Aleksandra Kwaśniewskiego (35 razy przez 10 lat). Póki Platforma Obywatelska jest u władzy, Komorowski po nie i tak nie sięgnie. Może to natomiast robić Kaczyński i jest wysoce prawdopodobne, że tak będzie, jeśli wygra.
Polski Prezydent ma także obowiązek wnioskowania do Sejmu o powołanie prezesa Narodowego Banku Polskiego. Problem ten nie będzie jednak dotyczył (miejmy nadzieję) ani Kaczyńskiego, ani Komorowskiego – przynajmniej w pierwszej kadencji. Marszałek Sejmu uczynił to kilka tygodni temu, a konstytucja pozwala Markowi Belce zajmować ten fotel najkrócej do 2016 roku. Prezydent powołuje także trzech członków Rady Polityki Pieniężnej. Tego obowiązku dopełnił już jednak Lech Kaczyński na początku roku i trzeba to będzie powtórzyć dopiero za sześć lat.
Mimo tak słabego przełożenia pozycji prezydenta na ekonomię, tzw. rynki finansowe mają swoje preferencje. Łatwo się domyśleć, że chodzi o Bronisława Komorowskiego, z czego zwierzali się niedawno londyńscy finansiści dziennikowi „Puls Biznesu”. Również wiceminister w resorcie spraw zagranicznych Niemiec wskazała Polakom, na kogo mają głosować: – Polska albo wróci na polityczne ubocze z narodowym konserwatystą Kaczyńskim, albo pójdzie dalej naprzód do strefy euro z centrystą Komorowskim – tłumaczyła Cornelia Pieper dziennikarzom w Berlinie.
Z czego wynikają te preferencje? Kaczyński jest postrzegany przez pryzmat batalii o kolejną Rzeczpospolitą z Giertychem i Lepperem u boku. Komorowski – kojarzony z lojalnością (dyspozycyjnością?) wobec premiera i własnej partii. Londyńscy finansiści (z wyjątkiem Kazimierza Marcinkiewicza) ani niemiecka minister do spraw Polski, głosu w polskich wyborach nie mają. Decydujemy sami. A raczej już zdecydowaliśmy. Teraz możemy spokojnie oglądać najważniejsze mecze Mundialu i jechać na wakacje – żaden z polityków ani mistrzostw, ani gospodarki i tak nam nie popsuje. Stawiam więc ostatnią kropkę, zabieram zaświadczenie o prawie do głosowania i idę pakować walizki. Do widzenia! ν