Końcówka roku i pierwsze dni stycznia stały pod znakiem umiarkowanie dobrych nastrojów na giełdzie - indeksy niemrawo pięły się w górę. Pod wieloma względami końcówka 2011 roku przypominała (na szczęście tylko w przypadku atmosfery na rynkach finansowych, a nie ruchów indeksów) początek kryzysu z jesieni 2008 roku. Działo się tak głównie za sprawą sytuacji na rynku międzybankowym, na którym wyraźnie zarysował się wzrost wzajemnej nieufności. I to mimo pomocy ze strony Europejskiego Banku Centralnego, który pożyczył bankom 450 mld euro, a te... od razu złożyły je na lokacie w banku centralnym. Mimo że problemy strukturalne strefy euro, będącej zarzewiem spadków na giełdach, pozostają nierozwiązane, to ewidentnie pomógł tu efekt stycznia (pierwszy miesiąc roku jest statystycznie jednym z najlepszych okresów na giełdach). Do połowy stycznia giełdy umiarkowanie rosły, choć trudno było wskazać argumenty za rozwojem takiego scenariusza. W