Handlowy oksymoron
Zagięta stronaLos chciał, aby rynek centrów handlowych w Polsce rozwijał się najprężniej w tym samym czasie co pierwsze społeczne ruchy antykonsumpcyjne. Końcówka lat 90. minionego wieku to czas wzmożonej narracji krytykującej zachodni styl życia, model spędzania czasu wolnego, wzorce kulturowe. To również pierwsze wystąpienia alterglobalistów. Pojawiła się literatura negująca społeczeństwo konsumpcyjne, zarzucająca mu zachwyt tym, co płytkie i bezwartościowe. Wizerunek centrum handlowego jako ikony konsumpcjonizmu musiał ucierpieć. Swoje dołożyła też narracja Kościoła katolickiego stająca w obronie tradycyjnego spędzania dni wolnych od pracy oraz ruchy zarzucające galeriom zabijanie drobnego handlu. Nadwyrężoną reputację osłabiły dodatkowo działania deweloperów. Kilkanaście lat temu trendy w projektowaniu galerii handlowych zakładały budowę zamkniętych obiektów z parkingiem najczęściej schowanym pod ziemią. Celem był handel sam w sobie. To zrozumiałe po latach handlowej posuchy. Najważniejsze – klienci przychodzili na zakupy. W drodze między jednym a drugim sklepem nie było czasu (ani potrzeby) wnikać w szczegóły. Ślady tak pojętego biznesu widać w całej Polsce. Złośliwe określenia typu „lodówa”, „kloc”, „bunkier” nie wzięły się znikąd – wystarczy spojrzeć na to, co zostało wybudowane.
Czasy jednak się zmieniają, klienci się edukują, podróżują, dojrzewają… a molochy wciąż takie same. Rośnie w siłę lokalna społeczność z uwagą śledząca wszelkie zmiany w swoim otoczeniu. Nie dziwi mnie, że część mieszkańców Wilanowa protestuje przeciwko formie handlu, która wyraźnie się zestarzała. Ludzie zmieniają tryb życia, ich wymagania rosną również wobec przestrzeni, która ich otacza, i w której funkcjonują. Zaczyna liczyć się czynnik miastotwórczy – podnoszenie atrakcyjności przestrzeni publicznej, wpływ na jej rozwój i aktywizację miejskiego życia. To wymaga otwartości na otoczenie oraz dobrej architektury, która uwzględnia potrzeby ludzi i bierze pod uwagę ich komfort jako użytkowników obiektów (także w kwestii rozwiązań technicznych) oraz szanuje entourage, w którym ma zaistnieć. Tak duże inwestycje to nie tylko biznes. Zakładają odpowiedzialność za to, co i jak zostało wykonane. Centra handlowe zostają w przestrzeni miejskiej na lata. Będą w niej funkcjonować i starzeć się – oby z godnością.
Nie przekonuje mnie podnoszony czasami argument: „Sorry, taki mamy klimat”. Twórcy łódzkiej Manufaktury najwyraźniej nie wystraszyli się polarnych warunków, tworząc przed typowym centrum handlowym rynek tętniący życiem. Boisko do siatkówki w lecie, lodowisko zimą, kawiarenki, restauracje na świeżym powietrzu – można? Rozumiem, że chodzi o pieniądze nieporównywalnie większe na realizację inwestycji wpisanej w daną lokalizację i potrzeby lokalnej społeczności, ale dobry projekt obroni się sam. Potrzeba jednak zmiany myślenia wszystkich zaangażowanych w tworzenie przestrzeni handlowych.
O miano miastotwórczego miejsca zabiegają obecnie takie handlowe inwestycje, jak: Forum Radunia w Gdańsku, Art Norblin w Warszawie czy stołeczny Wilanów Park. W komunikacji o nowo projektowanych inwestycjach zauważam nowe elementy. Mówi się m.in. o: „projektowaniu uwzględniającym aktywność przyszłych użytkowników i ich oczekiwania w stosunku do przestrzeni publicznej, nastawionym na realizację ich potrzeb związanych z życiem zawodowym, ale także z aktywnością „po godzinach”; słyszymy, że „odwiedzający kompleks będą mogli odpocząć na placu miejskim z licznymi kawiarniami i restauracjami w otoczeniu zieleni. Wzdłuż zrewitalizowanych nabrzeży zostanie stworzony ogólnodostępny bulwar przykryty szklanym dachem”. Tyle PR. Co z tego wyjdzie? Poczekamy, zobaczymy. ν