Podczas zeszłorocznych wakacji miałem szczęście trafić na cichą grecką wysepkę na Morzu Jońskim. Urokliwe zatoczki, wspaniała plaża, gorące morze i leniwe popołudnia w cieniu oliwnych drzew. Miejsce piękne, lecz – paradoksalnie – przez większą część roku świecące pustkami. Jeszcze przed dwoma czy trzema pokoleniami w tym urokliwym zakątku świata była szkoła podstawowa, w której uczyło się dziewięćdziesięcioro uczniów. Dziś jest zamknięta, bo na wyspie nie mieszka już ani jedno dziecko. Młodzież widuje się raz w roku, gdy przyjeżdża na wakacje. – Kiedyś było nas kilkaset. Wystarczyło, że mieliśmy co jeść, i że był dach nad głową. Dziś jednak wszyscy mają większe wymagania. Chcą lepszych szkół, teatrów, miejskich rozrywek i wielu udogodnień, na które trzeba jeszcze zarobić, a tu pracy jak na lekarstwo – wyjaśniła przyczyny emigracji starsza mieszkanka, jedna z nielicznych, które pozostały na wyspie.