EN

Sweet home. Zasadniczo

Zagięta strona
Uzbrojony w garść doświadczeń ostatnich miesięcy, jestem dziś w idealnym położeniu, by odnieść się do kwestii pracy z domu. Będzie więc o przewadze pracy zdalnej nad pracą w biurze, a także dla równowagi – o czymś zupełnie odwrotnym.

Pamiętam, jak w czasach młodzieńczych wynajmowałem z kolegą mieszkanie. Kolega był informatykiem i budował strony internetowe dla dużych firm. Nie było dla niego różnicy, czy to noc czy dzień – programował o każdej porze, a do tego był fanem serialu „The Walking Dead”, który stanowił wygodny przerywnik w kodowaniu. Choć ja pisałem nie kodem, lecz prozą, okazało się, że nasze rytmy pracy mogą się zgrywać niczym stare winyle i wkrótce zaczęliśmy funkcjonować w tych samych godzinach. Wychodziło się na przykład o trzeciej w nocy na przerwę na papieroska, połączoną ze spacerkiem po pustych ulicach osiedla, o czwartej była kawka, potem spanie do południa. W ten sposób praca miała smak niekończącej się imprezy – towarzyszyło jej poczucie niczym nieskrępowanej wolności, bo poza deadlinem, czyli tym jedynym momentem cezury, gdy trzeba było wreszcie wykazać się wynikiem, byłeś całkowicie wolnym duchem. Pracowałeś, jak chciałeś i kiedy chciałeś, a czasu pracy nikt nie zliczał. Z drugiej strony: była to jedna, wielka, ciągła praca, za to z licznymi przerywnikami – na kawkę, zabawę, sport, wyjazd.

Dziś okazuje się, że ten brak podziału jest jednym z głównych zagrożeń związanych z pracą zdalną. Ma ona bowiem tę właściwość, że jest strasznie zaborcza i znacznie łatwiej wdziera się w nasze życie prywatne. Nie liczy się z odpoczynkiem, życiem rodzinnym ani pasjami i – paradoksalnie – właśnie pracując w domu, częściej pracujemy za dużo. Z raportu przygotowanego przez platformę mediów społecznościowych Buffer wynika, że jednym z trzech największych problemów w pracy zdalnej jest właśnie trudność w odcięciu się od pracy w czasie wolnym albo, jak to się mówi po angielsku, „not being able to unplug” (czyli dosłownie: niemożność wyciągnięcia wtyczki). Drugi oczywisty problem to liczne dystrakcje, które czyhają na adeptów pracy zdalnej, zmniejszając efektywność wszelkich działań. Spośród wszystkich znanych mi dystrakcji, jakie występują w domu, największą są dzieci. Viralem stał się filmik pokazujący żałosne próby zdesperowanej niani, aby powstrzymać dzieci przed wdarciem się do pokoju ojca udzielającego z domu wywiadu telewizyjnego. Myślę, że w przeważającej liczbie naszych domostw sytuacja pod wieloma względami jest podobna do tej z Youtube’a, z tą jednak różnicą, że nie mamy niani.

Jednak – wracając do wspomnianego raportu firmy Buffer – na topie największych problemów, jakich doświadczamy, pracując z domu, nie są ani owe dystrakcje, ani trudności z rozdzieleniem życia prywatnego od zawodowego. Numer jeden to słaba komunikacja ze współpracownikami, a numer dwa – poczucie osamotnienia. Po raz kolejny okazuje się więc, że pracownicze plotki przy dyspenserze z wodą (tudzież ekspresie do kawy) mają dla firmy znaczenie niemal strategiczne. Otóż rozmowy te – choć według starej i, jak dziś wiadomo, błędnej klasyfikacji uznawane niegdyś za bumelanctwo – poprawiają przepływ informacji w firmie, wzmacniają kreatywność i efektywność biznesową zespołów.

Trzeba jednak powiedzieć, że przewaga zwolenników pracy zdalnej jest druzgocąca. U mojej żony, która pracuje w korporacji przy "Daszyniaku" (czyli w rozrastającym się biznesowym hubie na warszawskiej Woli), przeprowadzono ankietę, z której wynikało, że pracę z domu przez co najmniej trzy dni w tygodniu postuluje aż 91 proc. (!) załogi. A dwie trzecie z tej liczby nie chce do biura wracać w ogóle! Trochę mniej radykalne, ale zbieżne wyniki przyniosło niedawno badanie CBRE. Ciekawe, że znacznie rzadziej ankietuje się szefów firm, więc ich preferencje pozostają raczej owiane mgłą tajemnicy, a ja jestem dalece nieufny wobec tezy, że o przyszłości biur decydować będą pracownicy. Warto choćby przyjrzeć się ruchom Netflixa, który wynajął niedawno na londyńskim West Endzie 8 tys. mkw., czyli trzy razy więcej powierzchni, niż miał dotychczas, a jeden z CEO firmy zakomunikował publicznie, że niemożność odbywania osobistych spotkań jest czymś absolutnie negatywnym („pure negative”). Przypuszczam zatem, że gdy kurz opadnie i wróci normalność, zwolennikom pracy zdalnej może nie udać się utrzymać zdobyczy w postaci świeżo otrzymanej wolności. Raczej okaże się, że odtrąbienie obalenia workplace’owego „ancien regime’u” było przedwczesne.

Kategorie