Kupuj i w nogi!
Zagięta stronaNiedawno skończył mi się chleb. Ponieważ był akurat poranek, sytuacja wyglądała dramatycznie – zegar wskazywał godziny zarezerwowane na zakupy dla seniorów, a ja właśnie powinienem przygotować drugie śniadanie dzieciom, zanim zaczną kolejne lekcje online. Na szczęście stacje benzynowe nie są objęte tymi samymi regulacjami co sklepy spożywcze, więc raźno ruszyłem pieszo w drogę do Orlenu. Wkrótce przekonałem się jednak, że nie sprzedają tam chleba.
Wróciłem więc zły do domu, wsiadłem do auta i pojechałem na stację sieci Circle K, gdzie bez problemu nabyłem pieczywo. Po powrocie do domu powiedziałem do żony z przekąsem (być może trochę niesprawiedliwie): „No kto by się spodziewał, że w obecnych okolicznościach klienci potraktują stacje paliw jak tradycyjne sklepy spożywcze… I że nie wpadła na to państwowa firma!”.
Nie ma wątpliwości, że obecne przepisy drastycznie zmieniły nasze zachowania zakupowe. Na przykład obecnie spędzam znacznie więcej czasu, niż chciałbym, w lokalnej Żabce. I wydaje się, że właśnie o to chodziło rządowi w 2016 roku, gdy wprowadził tak zwany podatek od supermarketów. W owym czasie poproszono mnie o napisanie artykułu na ten właśnie temat. Żywiłem wówczas przekonanie, że mogę napisać praktycznie wszystko, co chcę, o ile jest to prawdą. Gdy przeczytałem uzasadnienie ustawy, wydawało mi się, że jest to skrzynka dynamitu ukryta pod samą latarnią. Obawiam się, że owo uzasadnienie zostało usunięte z sieci, więc mam do dyspozycji tylko własne tłumaczenie jego fragmentu. Zasadniczo tekst stwierdza, że opodatkowanie ma na celu przeciwdziałanie ekspansji zagranicznych sieci detalicznych, dlatego że posiadają one środki finansowe i wiedzę, aby zdominować cały rynek. Do dziś w rządowym serwisie internetowym można przeczytać następującą wypowiedź ówczesnej premier Beaty Szydło: „Chcemy powiedzieć polskim kupcom, polskim firmom rodzinnym, że dajemy im narzędzie, które da im szansę konkurowania i utrzymywania się na rynku”. Nic dziwnego, że Unia Europejska skasowała tę ustawę. Potem rząd kilkakrotnie zmieniał jej zapisy tak, aby jednak mogła wejść w życie, ale Unia za każdym razem ją utrącała.
Mniej więcej w tym samym czasie rząd stworzył projekt zakazu handlu w niedziele. Za ustawą miał przemawiać argument, że pracownicy handlu detalicznego byli często przepracowani i nie mogli spędzać czasu z rodziną w dni wolne. Jak się okazało, w pierwszą niedzielę objętą ustawą zastosowali się do niej także prawie wszyscy mali detaliści. Pechowo żonie tego dnia skończyły się papierosy i obeszliśmy dzielnicę, szukając czynnego sklepiku. Kiedy wreszcie taki znaleźliśmy, przed drzwiami wiła się długa kolejka. Ale w następną niedzielę na klientów czekał już chyba każdy mały sklep w stolicy. Niedługo potem rozmawiałem z pewnym deweloperem, który budował akurat centrum handlowe. Mimochodem zapytałem, czy nowe regulacje nie zmienią także układu jego obiektu. Mój rozmówca wyciągnął plany architektoniczne kompleksu i wskazał mało eksponowany zaułek. – Normalnie umieściłbym tu kawiarnię, ale cała ta część centrum będzie teraz w niedziele zamknięta. Musiałem więc przenieść najemcę bliżej kina, by mógł działać przez cały tydzień – skomentował ponuro.
Polska Rada Centrów Handlowych (PRCH) lobbuje konsekwentnie za uchyleniem wspomnianej ustawy, wskazując choćby inne sposoby, które mogłyby zapewnić pracownikom możliwość spędzania czasu z rodziną bez konieczności całkowitego zamknięcia sklepów. To, że te apele pozostają bez większego odzewu, wcale mnie nie dziwi. Moja redakcyjna koleżanka pisała niedawno, że Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej konsultuje te rozwiązania z ekspertami… z „Solidarności”. A ten właśnie związek zawodowy jako pierwszy wpadł na pomysł zakazu niedzielnego handlu i usilnie za nim lobbował. Czy można liczyć na to, że teraz powie: „A niech to… Pomyliliśmy się!”?
Podsumowując: muszę dziś spędzać mnóstwo czasu w Żabce, Tesco pakuje walizki, a obcokrajowcy narzekają na straty finansowe. Ale przecież z punktu widzenia rządu zakaz handlu w niedziele okazał się wielkim sukcesem! Co więcej, podatek od supermarketów, o którym wspomniałem wcześniej, wejdzie w życie, zanim przeczytasz ten tekst, czyli z początkiem nowego roku.