System zarządzania tym przybytkiem składał się z pana emeryta, obgryzionego ołówka i kajeciku w kratkę. Ołówek żwawo odnotowywał w zeszycie godzinę przyjazdu i wyjazdu każdego auta, po czym elektronowy mózg pana emeryta obliczał należną opłatę, która w wielkim finale była pobierana ("Tylko gotówka. I drobnymi proszę…”). Proste, skuteczne, niezawodne i jakże ludzkie. Oczywiście w porach zwiększonego ruchu do kasy tworzyła się kolejka, ale dzięki niej nawiązywano nowe znajomości i przyjaźnie (podobno ktoś kiedyś zdążył się nawet oświadczyć).
Niestety, ów swojski system przymusowej socjalizacji działający przy dworcu (notabene) Warszawa Zachodnia odszedł już do lamusa, a zastąpiły go supertechnologie XXI wieku, bazujące na chipach, czujnikach, czytnikach, miernikach i licznikach. Zupełnie nowe oblicze postęp pokazał po wybuchu pandemii, której skutkiem ubocznym okazało się gigantyczne przyspieszenie w dziedzinie hi-tech.