EN

Z armatą na komara

Zagięta strona
Tak się złożyło, że ojciec mojej żony jest całkiem znanym warszawskim architektem. W latach 70. był członkiem zespołu pracującego nad skromnym projektem, który obecnie znamy jako Ursynów. Jako współtwórcy dzielnicy, teściowi i jego rodzinie przysługiwało jedno ze znajdujących się w tej dzielnicy mieszkań, a z racji wykonywania artystycznego zawodu – mieszkanie dwupoziomowe. To przyjemne miejsce na najwyższym piętrze bloku. Dziś mieszkam tam ja. W mojej rodzinie często powtarzana jest historia o tym, jak to za komuny robotnicy budowlani powszechnie kradli materiał, którym izolowano dachy, aby potem pokątnie go sprzedać.

Mój teść upewnił się zatem wcześniej, że jego mieszkanie na ostatniej kondygnacji nie padło ofiarą takich praktyk. Miał się już wprowadzać, gdy władze – z sobie tylko znanych powodów – postanowiły przydzielić mu taki sam lokal w innym budynku, praktycznie identyczny, z tym jednak wyjątkiem, że prawdopodobnie bez ocieplonego dachu. Do dziś z zazdrością patrzymy z balkonu na blok naprzeciwko doskonale wiedząc, że jego mieszkańcom żyje się zdecydowanie przytulniej.

Teraz inny obrazek, który ma jedynie symboliczny związek z tematem. Kilka lat temu, spędziłem weekend w stolicy Rumunii. Włóczyłem się po ulicach zwiedzając miasto, które ma naprawdę sporo miejsc do podziwiania. To, co najbardziej mnie wówczas uderzyło – nie było to piękno miasta, chociaż jest niezaprzeczalne – to szpetne urządzenia klimatyzacyjne. Stare budynki wydawały się uginać pod ciężarem szarych, ciężkich pudeł z wentylatorami przymocowanymi niemal pod każdym oknem.

Przyznam teraz otwarcie, że pensja w Eurobuildzie nie pozwala mi na sprawienie sobie najnowszej, ekologicznej hybrydy, jeżdżę więc wiekowym rzęchem. Naraziło mnie to kiedyś na przykrą krytykę, którą mocno przeżywałem, dopóki znajomy z popularnego magazynu motoryzacyjnego nie przekonał mnie, że produkcja samochodów sama w sobie wiąże się z ogromnym śladem węglowym, więc najbardziej proekologiczną decyzją, jaką można podjąć, jest pozostanie przy dotychczasowym pojeździe i czekanie, aż ten wyzionie ducha.

Czasem mam wrażenie, że technologia zielonych rozwiązań jest przeprojektowana. Tak, wiem, znowu zbaczam z tematu, ale przeczytałem kiedyś w szacownej gazecie o urządzeniu, które zostało stworzone, by zapobiec rozprzestrzenianiu się malarii. Jeśli pamiętacie „doktrynę Reagana” i jego próby walki z komunizmem, pamiętacie też, że chciał zbadać możliwość zniszczenia radzieckich pocisków nuklearnych za pomocą wiązek laserowych. Byłoby to urządzenie działające w bardzo podobny sposób, choć oczywiście na większą skalę. Absurd tej sytuacji uderzył mnie dopiero lata później. Moskitiera może nie być aż tak skuteczna, jednak na pewno tysiące razy bardziej opłacalna niż zestrzeliwanie komarów laserami.

Wróćmy jednak do meritum. Kolejnym powodem, dla którego tak często podejmuję temat ekologii, jest moja koleżeńska relacja z Rafałem Schurmą, założycielem i byłym prezydentem Polskiego Stowarzyszenia Budownictwa Ekologicznego. Wiedziałem, że zawsze chętnie podzieli się ze mną potrzebnymi informacjami. W jednym z ostatnich artykułów poruszyłem kwestię zielonych celów określonych przez UE i tego, czy zostały osiągnięte. (Okazało się, że owszem, ale w dużym stopniu dzięki ich znacznemu przedefiniowaniu.) Zakończyłem wnioskiem, który zasługiwałby pewnie na oddzielny artykuł. Rafał Schurma zauważył, że stare budownictwo odpowiada za około 40 proc. emisji zanieczyszczeń, a renowacja i doprowadzenie lokali do stanu, w którym spełniałyby unijne wymagania, to w tym przypadku rzecz prawie niemożliwa. Jak mówił mój nieżyjący ojciec: „Najlepsze nie może być wrogiem dobrego”. Miał na myśli, że gdy z uporem próbujemy wprowadzać doskonałe rozwiązania, czasem nie tylko nam się to nie udaje, ale uniemożliwia zastosowanie drobniejszych udogodnień

Tak oto wracam do wątków z początku tego felietonu. Z prefabrykowanych bloków, w których mieszka wielu warszawiaków, zawsze będzie uciekać ciepło. Jednak każde potencjalne rozwiązanie wymagałoby powrotu do fazy projektowej. A jeśli chodzi o klimatyzatory w Bukareszcie – rozumiem, że lato może być tak obezwładniająco upalne, że nie da się bez nich funkcjonować. Ale za nic nie uwierzę w to, że nie ma prostego sposobu na pozbycie się chociaż połowy tych koszmarków.

Kategorie