EN

Odpowie ci wiatr

Zielone budownictwo
Rozwój farm wiatrowych w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat nie był imponujący, jednak pojawiła się nowa nadzieja

W 2018 roku rząd ogłosił, że wszystkie farmy wiatrowe w Polsce zostaną do 2035 roku zezłomowane, ale później nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Wprowadzone mają zostać przepisy ułatwiające budowę tego typu instalacji w kraju, trwają również prace nad planami przekształcenia Morza Bałtyckiego w potężną elektrownię, a firmy państwowe – chociażby PKN Orlen i PGE – są jednymi z liderów w zakresie instalacji turbin.

Możesz stanąć trochę dalej?

O ile zmiany zachodzące na morzu nabierają tempa, o tyle sytuacja na lądzie nie wygląda już tak różowo. – Rozwój sektora offshore wydaje się być obiecujący, tym bardziej przygnębiające jest to, że obecne przepisy wciąż utrudniają rozwój przedsięwzięć lądowych. Istniejące ograniczenia, np. tzw. ustawa odległościowa 10H, uniemożliwiają wcielanie projektów w życie na 99,7 proc. terytorium Polski. Wprowadzony w 2016 roku przepis jest prosty – żadna konstrukcja onshore nie może zostać zainstalowana bliżej jakiegokolwiek zamieszkałego budynku niż dziesięciokrotność wysokości turbiny – tłumaczy Małgorzata Kasprzak, analityczka niezależnego think tanku Ember. Ten argument powtarzają sami wytwórcy energii. – Obecne ramy prawne nie pozwalają na stawianie farm wiatrowych w sąsiedztwie budynków. W Polsce, gdzie mamy rozproszoną zabudowę, znalezienie terenu nadającego się na lokalizację nowej jednostki jest prawie niemożliwe – przyznaje Maciej Gelberg, rzecznik prasowy spółki PGE Energia Odnawialna, oddziału OZE państwowego koncernu PGE. Obecnie spółka posiada 17 farm wiatrowych o łącznej mocy 683,160 MW. Rzeczywiście, zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, najważniejsza przyczyna, dla której ów sektor nie zmienia się zbyt dynamicznie, leży w przepisach. – Głównym powodem, dla którego tego typu energetyka rozwija się tak wolno, jest to, że w 2016 roku nasz rząd narzucił przepisy blokujące rozwój lądowych farm wiatrowych. Wprowadzono zasadę odległości 10H, co w praktyce oznacza zwykle około półtora kilometra. Budynków jest jednak za dużo i praktycznie niemożliwe jest znalezienie takich miejsc. Teraz pracujemy nad złagodzeniem tej zasady. Włożyliśmy wiele wysiłku w próby przekonania władz, aby wprowadziły modyfikacje. Rząd pracuje obecnie nad nową ustawą, ale prace idą powoli ze względu na roszady personalne. Władze zadeklarowały, że złagodzą obostrzenia, spodziewamy się więc, że projekt zostanie wkrótce przyjęty – mówi z nadzieją Kamila Tarnacka, wiceprezeska Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW). Wcześniejsza niechęć rządu do promowania energetyki wiatrowej była podyktowana obawą o utratę poparcia politycznego na węglodajnych terenach Śląska, jednak sytuacja wyraźnie się zmienia. – Firmy państwowe zaczęły wchodzić w ten biznes i planują wiele „zielonych projektów”. Teraz negocjują z tymi, którzy wydobywają węgiel. To bardzo liczna branża, więc trzeba znaleźć dla pracujących w niej osób wiele innych miejsc zatrudnienia. Rząd stara się rozwiązać ten problem – mówi Kamila Tarnacka. Z kolei Małgorzata Kasprzak ze spółki Ember wydaje się być zdecydowanie mniej optymistyczna: – Rząd chce zmienić zasady i pozwolić na realizację projektów, jeśli lokalne społeczności się na to zgodzą. I choć ich poparcie jest potrzebne, to kształt proponowanych przepisów wciąż jest moim zdaniem nadmiernie skomplikowany i może nie wystarczyć do uwolnienia całego potencjału lądowej energetyki wiatrowej tak szybko, jak jest to wymagane dla udanej transformacji energetycznej. Rewizja zasady 10H jest koniecznością, aby odblokować pełne możliwości polskiej energetyki wiatrowej na lądzie, ponieważ obecnie nie mamy prawie żadnych inwestycji w tę technologię – podsumowuje Małgorzata Kasprzak.

Oto czasy nadchodzą nowe

Pomimo wyraźnego ociągania się władz, w branży panuje opinia, że ograniczenia zostaną wkrótce zniesione. – Jestem przekonana, że jeszcze w tym roku zasada 10H będzie znacznie złagodzona. Warto pamiętać, że szkodzi ona nie tylko energetyce wiatrowej – to także ogromna porażka dla lokalnych społeczności: mieszkańcy nie mogą np. rozbudowywać swoich domów czy gospodarstw, które znajdują się w zasięgu jej oddziaływania – twierdzi Lidia Paczkowska, członkini zarządu Sabowind Polska w raporcie „Lądowa energetyka wiatrowa w Polsce”, opublikowanym w 2021 roku przez PSEW, TPA Poland i DWF. Nikogo nie powinno dziwić, że eksperci są nieco rozczarowani dotychczasowym rozwojem sytuacji. – Do tej pory rozwinęliśmy ponad 7 GW na lądzie, zaś około 3 GW są w trakcie rozwoju. To niewiele. Moce lądowe rozwijają się w Polsce zbyt wolno, choć według naszych badań potencjał naszego kraju wynosi łącznie ok. 22-24 GW – wskazuje Małgorzata Kasprzak z Emberu

Dobra cena

Wytwarzanie energii z wiatru jest wyraźnie tańsze niż tradycyjne metody. – Farmy wiatrowe z pewnością są bardzo efektywne i generują tanią energię. Najlepszym sposobem na porównanie ekonomiczności różnych jej źródeł jest obliczenie LCOE (levelised cost of electricity, uśredniony koszt energii elektrycznej). Sektor energetyki wiatrowej na lądzie wypada tu bardzo dobrze – zarówno obecnie, jak i w prognozach na przyszłość – wskazuje Maciej Gelberg z PGE Energii Odnawialnej. Zgadza się z nim Kamila Tarnacka z PSEW: – Energia z lądowych farm wiatrowych jest znacznie tańsza niż z tradycyjnych elektrowni – kosztuje około 40-50 euro za megawatogodzinę, podczas gdy w przypadku nowej elektrowni węglowej stawka wynosi jakieś 100 euro. Nie ma co mówić o energii elektrycznej ze starych jednostek, ponieważ te muszą kupować uprawnienia do emisji CO2, co z każdym tygodniem jest coraz droższe. Chociaż ta cena jest w pewnym sensie sztuczna i wciąż próbuje się nad nią dyskutować, faktyczny koszt pozostaje wysoki – mówi Kamila Tarnacka. Polska energetyka jest jednak nadal zdominowana przez elektrownie węglowe. Zgodnie z projektem Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku, udział węgla kamiennego i brunatnego w produkcji energii elektrycznej zostanie zmniejszony z nieco poniżej 80 proc. w 2017 roku do 60 proc. do roku 2030, a według Międzynarodowej Agencji Energetycznej, „projekt stawia również na pierwszym miejscu długoterminowe bezpieczeństwo energetyczne, redukcję emisji gazów cieplarnianych i zanieczyszczenia powietrza, zwiększenie efektywności energetycznej i dekarbonizację systemu transportowego. Energia jądrowa może odegrać znaczącą rolę w zaopatrzeniu kraju, który czyni plany utworzenia swojej pierwszej elektrowni tego typu”.

Choć rozwój farm wiatrowych na lądzie wydaje się obecnie spowolniony, w przypadku Morza Bałtyckiego sytuacja wygląda zupełnie inaczej. – Centralnie planowany sektor offshore cieszy się znacznie większym zainteresowaniem, widzimy także realny postęp w rozwoju projektów – mamy obecnie ponad 9 GW zatwierdzonych projektów. – stwierdza z satysfakcją Małgorzata Kasprzak z Emberu. Toczy się jeszcze wiele dyskusji technicznych dotyczących np. wyboru portu, w którym mają być rozmieszczone turbiny, jednak żadne plany nie zostały jeszcze wprowadzone w życie. Kamila Tarnacka z PSEW wykazuje mniej entuzjazmu w kwestii rozwoju takich obiektów: – W ubiegłym roku została uchwalona ustawa offshore, która pozwala na budowę morskich farm wiatrowych. Są firmy, które przygotowują pierwsze plany, a ich wstępny etap ma trwać do końca 2030 roku: będzie to około 6 GW. Teraz te projekty otrzymały pomoc publiczną i wkrótce rozpoczną budowę. Spodziewamy się kolejnych aukcji w 2025 roku, a celem – według dokumentu rządowego – jest 11 GW do 2040 roku, co naszym zdaniem nie jest wystarczające. Mamy nadzieję, że ta liczba będzie rosła, bo wierzymy, że potencjał również jest większy – stwierdza. W czerwcu tego roku Urząd Regulacji Energetyki przyznał spółce Baltic Power, będącej joint venture PKN Orlen i kanadyjskiej firmy Northland Power, prawo do realizacji projektu Baltic Power o mocy 1,2 GW. W ramach 25-letniej umowy zagwarantowana została cena minimalna za wyprodukowaną energię elektryczną. Podobne kontrakty zostały wcześniej przyznane morskim projektom wiatrowym Baltica 3 o mocy 1 GW i Baltica 2 o mocy 1,5 GW, realizowanym przez Ørsted i PGE, morskiemu projektowi wiatrowemu FEW Baltic II o mocy 350 MW, realizowanemu przez Baltic Trade and Invest, spółkę zależną niemieckiego koncernu energetycznego RWE, a także firmom Equinor i Polenergia na realizację projektów Bałtyk II i Bałtyk III o łącznej mocy 1 440 MW.

Łącząc kropki

Pomimo nagłego wzrostu aktywności na morzu, pozostają wątpliwości, czy wszystkie te instalacje będzie można podłączyć do krajowej sieci energetycznej. – Ze względu na niższą sprawność źródeł słonecznych i wiatrowych trzeba zainstalować więcej MW mocy w porównaniu z elektrowniami na paliwa kopalne, a to z kolei wymaga bardziej wydajnej sieci – wskazuje Maciej Gelbert z PGE Energii Odnawialnej. A PSEW wydaje się być w ogóle sceptyczne co do tego, czy nowe moce zostaną kiedykolwiek dodane do sieci. – W tej chwili nie mamy wystarczającej liczby przyłączy dla wszystkich przygotowywanych projektów. Wspieramy zatwierdzone przez rząd rozwiązanie polegające na łączeniu kabli, co oznacza, że kilka instalacji ma mieć jedno wspólne przyłącze do sieci. Pojawił się nawet problem blokowania przez nowe projekty możliwości przyłączenia się kolejnych. Przedsięwzięcia te nie wykorzystują swojej pełnej mocy przez cały czas, rozwiązaniem jest więc dzielenie się swoją mocą i przyłączem. Nie jesteśmy zadowoleni z naszego dialogu z operatorem sieci, który co prawda deklaruje, że wszystko będzie w odpowiednim czasie gotowe, ale obawiamy się, że nie będzie w stanie zrealizować dostawy dla farm, które powstaną na Bałtyku. Kabel łączący z lądem ma zbudować operator, chcielibyśmy wiedzieć na 100 proc., że zapewni także odpowiednią moc przyłączeniową. Mamy podpisane umowy, ale jest w nich wiele zapisów, które pozwalają na opóźnienia lub zmniejszenie mocy. Nie będziemy pewni, czy nasze oczekiwania zostaną spełnione, dopóki nie zobaczymy tego na własne oczy – ubolewa Kamila Tarnacka.

Nikt nie wierzy, że polski miks energetyczny może być całkowicie oparty na zielonej energii. Nie wieje u nas przez cały czas, a słońce nie świeci w nocy. – Na Bałtyku wiatr jest stabilny i wieje przez 90 proc. całego roku. System nie może być w całości oparty na proekologicznych źródłach, więc potrzebujemy też trochę elektrowni konwencjonalnych, ale nie jest to tak duży problem, jak chcieliby sądzić krytycy – mówi Kamila Tarnacka z PSEW. Niemniej jednak zielona sieć energetyczna wymagałaby więcej tradycyjnych jednostek, aby uzupełnić wszelkie braki w wytwarzaniu energii. Innym rozwiązaniem tej kwestii byłby również rozwój technologii akumulatorów. – Jeśli chcemy mieć gospodarkę opartą na zielonej energii, musimy mieć magazyny baterii – to jest przyszłość. Wiem, że koszty takich opcji są w tej chwili wysokie, ale wraz ze skalą będą maleć – przekonuje Kamila Tarnacka. Są to jednak pytania na przyszłość i choć sytuacja wydaje się poprawiać, to perspektywy dla energetyki wiatrowej w Polsce są dość ponure. – Jeśli chodzi o wytwarzanie energii elektrycznej z wiatru, między rokiem 2015 a 2020 mamy do czynienia z bardzo niewielką różnicą – podsumowuje Małgorzata Kasprzak z Emberu.

Kategorie