Taka kusząca myśl nawiedza nas zazwyczaj w sytuacji, gry przygniata nawał obowiązków, a terminy naglą, czujemy więc nieodpartą potrzebę zrzucenia z siebie korporacyjnego jarzma i natychmiastowej zmiany środowiska na spokojne, czyste i sielskie. Oczywiście zazwyczaj ten stan szybko mija. Jednak pewien mój dobry kolega (też Tomek) jako jeden z nielicznych powiedzenie to wprowadził w czyn – rozstał się z niezłą robotą, wziął solidną odprawę, pomachał Mazowszu chusteczką i otworzył lokal gastronomiczny przy jednym z głównych bieszczadzkich szlaków. Z opowieści Tomka wyłania się obraz Bieszczadów bardzo daleki od sielskiego, choć kolega nie narzeka bynajmniej na surowy klimat, watahy wilków czy Polski Ład, ale na podstawę swej egzystencji, czyli… turystów. Jego anegdotami (czasem komicznymi, a czasem przerażającymi) mógłbym wypełnić kilka stron, ale skupię się na temacie bliskim sercu każdego człowieka z branży nieruchomości. Ot