Placek po bieszczadzku
Od redakcjiTaka kusząca myśl nawiedza nas zazwyczaj w sytuacji, gry przygniata nawał obowiązków, a terminy naglą, czujemy więc nieodpartą potrzebę zrzucenia z siebie korporacyjnego jarzma i natychmiastowej zmiany środowiska na spokojne, czyste i sielskie. Oczywiście zazwyczaj ten stan szybko mija. Jednak pewien mój dobry kolega (też Tomek) jako jeden z nielicznych powiedzenie to wprowadził w czyn – rozstał się z niezłą robotą, wziął solidną odprawę, pomachał Mazowszu chusteczką i otworzył lokal gastronomiczny przy jednym z głównych bieszczadzkich szlaków. Z opowieści Tomka wyłania się obraz Bieszczadów bardzo daleki od sielskiego, choć kolega nie narzeka bynajmniej na surowy klimat, watahy wilków czy Polski Ład, ale na podstawę swej egzystencji, czyli… turystów. Jego anegdotami (czasem komicznymi, a czasem przerażającymi) mógłbym wypełnić kilka stron, ale skupię się na temacie bliskim sercu każdego człowieka z branży nieruchomości. Otóż budynek, w którym Tomek wynajmuje lokal, należy do parku narodowego i – jak początkowo przypuszczał najemca – pawilon pochodził z przełomu lat 40. i 50. Niski, rozległy budynek zdecydowanie nie jest perłą architektoniczną, na dodatek został mocno nadwerężony zębem czasu, przez co dosłownie każdy element konstrukcyjny pęka lub odpada przy byle puknięciu. Za to otwory w ścianach można wiercić palcem – wtedy wychodzą nawet bardziej precyzyjnie, bo użycie wiertła widiowego ósemki skutkuje uzyskaniem otworu dwunastki. Któregoś dnia w lokalu pojawił się niepozorny gość, który dziabnąwszy się palcem w zapadniętą klatkę piersiową z dumą poinformował: „To ja zbudowałem twój bar!”. Była to deklaracja po dwakroć zaskakująca, bo po pierwsze: nie bardzo było się czym chwalić, a po drugie: twórca musiałby mieć ponad 100 lat, a wyglądał jednak lepiej. Ale niespodziewany gość ujawnił kilka ciekawych szczegółów dotyczących inwestycji. Okazało się, że rzeczona nieruchomość powstała jednak sporo później, bo w latach 80., i została wzniesiona przez wojsko. A ponieważ za skrócenie procesu budowlanego żołnierze dostawali dodatkowe przepustki, robota paliła się im w rękach i pawilon rósł w oczach, niestety, kosztem jakości. Ci sami żołnierze pracowali również przy oczyszczaniu okolicznych pól z drzew, a karpy po ich wycięciu usuwali przy użyciu dynamitu, więc często pracę przy pawilonie musieli zaczynać od wymiany szyb wytłuczonych przez wybuchy.
Na szczęście dziś mamy doskonalsze technologie i (zazwyczaj) bardziej fachową siłę roboczą, więc (przeważnie) nie trzeba się martwić o jakość budowli. Pozostając w wakacyjnym nastroju zapraszam do lektury letniego wydania „Eurobuildu”, w którym królują tematy korespondujące z porą roku. Zaczynamy od analizy rynku mieszkań wakacyjnych i condohoteli, zaglądamy też na place budów kładek pieszo-rowerowych, na które mamy w Polsce swoisty boom, podobnie jak na linie tramwajowe, które przeżywają renesans w całej Europie. Prezentujemy także nowy, ogromny projekt mieszkaniowy w Poznaniu, a potem – prawie się nie zatrzymując – zabieramy Was na study tour do Niemiec, by sprawdzić, jak się ma rynek inwestycyjny za Odrą i Nysą. Mamy też dla Was obszerne relacje z naszych wiosenno-letnich eventów – turniejów golfa i tenisa oraz konferencji biurowej, czyli przeżyjmy to jeszcze raz.
Życzymy przyjemnej lektury, najlepiej w jakimś miłym miejscu – pod palmą albo bukiem.