Polityczne przeprowadzki
To się nazywa druga natura! Wyjeżdżając na wakacje myślałem, że będzie to czas uśpienia mojej nieruchomościowej ciekawości. Jednak nie. Spacerując pod koniec czerwca po Montrealu i objeżdżając okolice, odniosłem wrażenie, że Kanada nie oparła się kryzysowi – co trzeci, czwarty dom lub mieszkanie czekał na najemcę. Dlaczego?
Emil Górecki
Widok był to nieco smutny, niemniej dość intrygujący. Z każdym dniem moja ciekawość rosła, bo na trawnikach i chodnikach przed domami pojawiały się sterty śmieci – stare sofy, materace, szafki, pralki. Tak miasto przygotowywało się do obchodów Dnia Kanady – najważniejszego święta państwowego, przypadającego 1 lipca.
Poranek rzeczonego dnia obudził mnie szumem ciężarówek, nerwowymi krokami sąsiadów, stukaniem mebli po drewnianej podłodze. Czy tak świętuje się w Quebeku? W niedalekiej (jak na warunki kanadyjskie) Ottawie premier wraz z królową przyjmują paradę konnej policji i królewskiej gwardii, a nasz sąsiad z góry, barczysty jegomość, wraz z synem znosi po schodach starą lodówkę, mrucząc coś pod nosem w swym kanadyjsko-francusko-ulicznym dialekcie. Tuż przed dwunastą pod kamienicę podjeżdża ciężarówka z firmy przeprowadzkowej. Jej pracownicy w ciągu piętnastu minut wyrzucają zawartość na chodnik i odjeżdżają. Za nimi pojawiają się nowi lokatorzy mieszkania nad nami. Wnosząc pudła i walizki mijają się na wąskich, krętych schodach z opuszczającymi to lokum. A to dlatego, że na dole już czeka kolejna ciężarówka.
Nie wiedziałem, że Dzień Kanady to w Quebeku Dzień Przeprowadzek. Od lat 70. rząd tej prowincji wprowadził przepis, w świetle którego umowy najmu mogą być podpisywane jedynie na okres roku – od 1 lipca do 30 czerwca. Wcześniej termin ten wyznaczony był na 1 maja, jednak „w trosce o dzieci i młodzież szkolną” został przesunięty na 1 lipca. To dzień wolny od pracy, poza tym już po zakończeniu roku akademickiego.
Może to i dobry pomysł, ale dlaczego zakłócać narodowe święto? O odpowiedź nie jest trudno. Ruch separatystyczny w Quebeku był jeszcze kilkanaście lat temu bardzo silny. Wystarczy przypomnieć dwa referenda o odłączeniu prowincji od reszty Kanady. Ostatnie zostało przeprowadzone w 1995 roku i miało dramatyczny przebieg. O pozostaniu jedną z dziesięciu prowincji państwa zdecydowały głosy mniej niż jednego procenta wyborców. Zaprzęgnięcie mieszkańców Quebeku do przeprowadzek wydawało się więc świetnym sposobem na odciągnięcie ich od świętowania narodzin Kanady. Zwłaszcza w takich miastach jak Montreal, gdzie grubo ponad połowa mieszkań jest wynajmowana, a nie nabywana.
Zabawny to był widok – całe ulice w ciężarówkach przepełnionych meblami, dywanami, lampami. Rodziny czekające na walizkach na swoją ciężarówkę, z trudem zarezerwowaną na 1 lipca, na trzy godziny, zaraz po Bożym Narodzeniu. Małe wózki z drobiazgami i niewielkimi tobołkami zaprzęgnięte nawet do rowerów. Wszystko po to, żeby jeszcze tego dnia wywieźć swoje rzeczy ze starego do nowego mieszkania czy domu.
Skąd takie rozwiązanie? Z historii. W XVIII wieku większość uprawianej ziemi należała w Nowej Francji do wąskiej grupy posiadaczy, którzy oddawali ją w roczną dzierżawę chłopom. Wspomniany termin 1 maja nie był przypadkowy – wówczas na polach topniały resztki śniegu i nowy dzierżawca, kiedy tylko się sprowadził, mógł przystąpić do prac polowych.
W ciągu kilku ostatnich lat dążenia separatystyczne w Quebeku bardzo osłabły, rząd prowincji ułatwił więc zawieranie umów najmu w innych terminach, choć podobno nie jest to łatwe ze względów podatkowych. Zresztą siła przyzwyczajenia gna montrealczyków do przeprowadzek akurat na początku lipca. Pewien jegomość w wieczornym programie informacyjnym przekonywał, że jest zadowolony z tego rozwiązania, bo dzięki temu społeczeństwo jest angażowane tylko raz do roku. To nic, że trudno wówczas o ciężarówkę, tanią firmę przeprowadzkową czy nawet znajomych do pomocy, bo wszyscy komuś pomagają. Pani z drugiej, anglojęzycznej części kraju skwitowała to krótko – ludzie w Quebeku zawsze chcą być inni. Taki już ich urok. ν